Mijały
miesiące; deszczowa jesień zamieniła się w mroźną zimę, a ta z
kolei w przesyconą zapachami budzącej się do życia przyrody
wiosnę.
Corinne
i Dante starali się żyć normalnie. Mimo że widmo śmierci Jasona
ciągle nad nimi wisiało, to oboje dokładali wszelkich starań, by
znowu było tak jak dawniej, nim ta cała tragedia się wydarzyła.
Niestety, było to bardzo ciężkie.
Pustka
w ich domu dobijała kobietę, która przyzwyczaiła się do wesołego
śmiechu dziecka ganiającego po domu z kartonowym samolocikiem w
ręku. W dodatku dużo pracujący Dante wcale nie ułatwiał jej
przyswajania nowej sytuacji, w jakiej się znalazła.
Mimo
wszystko było nieporównywalnie lepiej niż do tej pory. Codziennie
jedli razem śniadanie, często również kolacje, dużo rozmawiali i
śmiali się, przypominając jakieś zabawne historie sprzed kilku
lat. I chyba najważniejsze – Dante opuścił kanapę w salonie na
rzecz ich łóżka w sypialni.
Po
jakimś czasie takiego dziwnego życia Corinne zauważyła coś
niepokojącego. Nie miała apetytu, często chodziła zmęczona i
miewała migreny. Bała się, że może być to jakaś choroba – w
końcu lekarz ostrzegał ją, że jest podatna na różne infekcje
spowodowane komplikacjami w czasie ciąży z Jasonem.
Dante
szybko zauważył, że coś nie gra. Podczas śniadania w pewien
wiosenny wtorek długo przyglądał się pobladłej twarzy Corinne.
– Dlaczego
nic nie jesz? – Zmarszczył brwi. – Źle się czujesz?
Corinne
pokręciła głową, po czym nagle pobladła jeszcze bardziej,
poderwała się z krzesła i biegiem przemierzyła odległość
dzielącą ją od łazienki. Dante podążył za żoną, wyraźnie
zaniepokojony.
– Na
pewno wszystko okej?
– Nie
wchodź tu! – wykrztusiła Corinne, nękana kolejnymi torsjami.
Dante
nie oponował, jednak dalej stał pod łazienką, gotowy w każdej
chwili pomóc żonie.
W
końcu Corinne wyszła, blada jak ściana na twarzy. Miała
podkrążone oczy i poszarzałą skórę.
– Co
się dzieje? – spytał Dante, zamykając kobietę w szczelnym
uścisku.
– Nie
wiem – przyznała szczerze Corinne. – Ale okres mi się spóźnia
już drugi tydzień.
Oboje
spojrzeli po sobie porozumiewawczo; żadne z nich nie musiało
wypowiadać tego zdania na głos.
– Ale
to niemożliwe! – nagle wybuchła Corinne, chowają twarz w
dłoniach.
– Poczekaj,
nie wpadajmy w panikę – westchnął Dante, odsuwając się od
żony. – Przecież istnieje milion innych przyczyn takiego stanu
rzeczy, prawda?
Ale
Corinne zamiast odpowiedzieć, wślizgnęła się z powrotem do
łazienki, mając kolejne mdłości.
Czyżby
stało się to, co dawno wykluczyli lekarze? Czy rzeczywiście
mogłaby... znowu nosić w sobie dziecko?
Przecież
to miało być niemożliwe! Ba, nawet nie starali się o to wszystko,
w końcu nie planowali powiększania rodziny. Nie po tym, co
powiedział lekarz. Zaznaczył, że w jej przypadku zajście w ciążę
graniczy z cudem, a donoszenie jej jeszcze większym. Zresztą,
Corinne nie czuła się na tyle pewnie, by znowu mieć dziecko. Po
ostatnich wydarzeniach... Czy byłaby w stanie znowu stać się
odpowiedzialna za życie jakiejś istotki?
I
Corinne, i Dante byli skołowani przez cały dzień. Długo
rozmawiali o zaistniałej sytuacji, aż w końcu znaleźli chyba
najlepsze jej rozwiązanie: postanowili odwiedzić lekarza. W końcu
cała ta panika okazałaby się naprawdę śmieszna, gdyby wyszło na
jaw, że to nie wina ciąży, a jakiejś niegroźnej choroby
spowodowanej choćby hormonami.
Corinne
nie zmrużyła oka przez całą noc. Przekręcała się z boku na
bok, zastanawiając się, co się stanie, gdy jutro lekarz obwieści,
że jest w ciąży. Z pewnością ich życie znowu nabierze tempa,
kompletnie się zmieni. Znowu będą dużą rodziną, znowu w domu
zabrzmi ten wesoły, lekko piskliwy śmiech, gaworzenie, ale i
pojawią się conocne kolki i niejedna choroba.
Następnego
dnia Corinne udała się do lekarza. Specjalnie wybrała innego, by
nie musieć słuchać narzekań tego starego. Już wiedziała, co by
usłyszała. „Czy państwo oszaleliście?! Przecież ostrzegałem,
że ciąża w tym wypadku jest wybitnie niebezpieczna!”.
I
pewnie nawet by nie uwierzył, że żadne z nich jej nie planowało.
Gdy
weszła do gabinetu, od razu zwróciła uwagę na lekarza siedzącego
za biurkiem. Och, może nawet nie tyle co na lekarza, ile na jego
oczy. Niebieskie, głębokie jak błękit nieba albo toń oceanu,
pełne ciepła i dziwnej siły bijącej z ich spojrzenia.
Corinne
przysięgłaby, że gdzieś już je widziała, ale nie była w stanie
przypomnieć sobie, gdzie i w jakiej sytuacji.
– Dzień
dobry. Nazywam się Corinne Whisper...
– Ach
tak! Dzień dobry, zapraszam, zapraszam. – Lekarz poderwał się z
miejsca. – Ja nazywam się Jim Roberts i zajmę się panią. A
teraz proszę usiąść, przeprowadzimy wywiad.
Corinne
przez całą rozmowę i badanie zastanawiała się, skąd pojawiło
się to dziwne wrażenie, że już gdzieś kiedyś spotkała Jima.
Nie, to niemożliwe, pomyślała w końcu. On jest młody, ma góra
czterdzieści lat. Nie jest żadnym staruszkiem znikającym w
tajemniczych okolicznościach...
– O,
widzi pani? Nie? O, tutaj. – Wskazał palcem na monitor. Corinne
zaważyła tylko szarą plamę. – Tutaj jest pani dziecko.
Gratuluję.
Mimo
że Corinne nastawiała się na tę wiadomość, ba – była jej
niemal pewna, to i tak przeżyła niemały szok. Przecież...
Przecież...
– Ale
to niemożliwe – szepnęła. – Mój stary lekarz powiedział, że
ciąża w moim przypadku...
– Pani
Whisper – lekarz pochylił się nad nią – cuda się zdarzają
codziennie. Trzeba tylko szerzej otworzyć oczy.
Corinne
podniosła się, oniemiała i oszołomiona wiadomością.
– A
teraz niech pani ochłonie, napije się herbaty, później pójdzie
na zakupy i po prostu się uśmiechnie. Na razie trzeba myśleć o
dziecku.
Dante
żwawym krokiem przemierzał park, który znajdował się naprzeciw
jego domu. Uważnie obserwował pożółkłe liście, które spadały
z drzew, ciemne chmury wiszące nad miastem i ludzi spacerujących
alejkami.
I
wtedy go dostrzegł – Jima siedzącego na ławce, wpatrującego się
w niebo, na którego tle szybowały ptaki. Sam nie wiedział dlaczego
– ostatnio dość często podejmował takie irracjonalne decyzje –
podszedł powoli i przysiadł się.
– Dzień
dobry – powiedział powoli. – Nie jest panu zimno? Dzisiejsza
pogoda nie jest zbyt... słoneczna. I ciepła.
Jim
niechętnie odwrócił wzrok i spojrzał niezbyt przytomnie na
Dantego. Jego jasnoniebieski wzrok sprawił, że Dantemu ciarki
przebiegły po plecach.
– Może
trochę. – Wzruszył ramionami Jim. – Kogo obchodzi jakiś
bezdomny?
Dante
ze zdumieniem zauważył, że Jim jest dzisiaj dziwnie przygnębiony.
To było naprawdę zastanawiające, w końcu zawsze tryskał
charakterystycznym dla siebie humorem. Był to specyficzny człowiek,
jednak zawsze radosny, uśmiechnięty.
Dante
sam się zdziwił, gdy usłyszał swój własny głos wypowiadający
jedne z najdziwaczniejszych słów w swoim życiu.
– Mnie
obchodzi.
Przez
poszarzałą z zimna twarz Jima przeszedł cień uśmiechu. Dante nie
za bardzo uwierzył, że naprawdę to powiedział, tym bardziej że
do tej pory starał się trzymać Jima na dystans.
– U
mnie w domu żona właśnie przygotowuje obiad. Może chciałbyś
przyjść? Jedzenia wystarczy dla wszystkich.
Jim
posłał Dantemu przeciągłe spojrzenie.
– Z
wielką chęcią – powiedział po chwili zastanowienia.
Dante
wstał i ruszył w kierunku domu. Przez chwilę zastawiał się, czy
Corinne nie będzie zła, że przyprowadził do domu na obiad
zupełnie obcego mężczyznę, ale w końcu doszedł do wniosku, że
jego żona ma złote serce i z pewnością go zrozumie.
W
domu unosił się zapach zapiekanki z pieczarkami i serem. Dante
niepewnie wszedł do kuchni, gdzie Corinne właśnie nakrywała do
stołu.
– Kochanie...?
Mamy niespodziewanego gościa.
Kobieta
z zainteresowaniem popatrzyła w korytarz, gdzie stał Jim. Wyszła
do mężczyzny, by uścisnąć mu dłoń, jednak zatrzymała się
wpół kroku, dostrzegając barwę jego oczu. Tak piękną,
egzotyczną, a jednocześnie... dziwnie znajomą.
– Dzień
dobry. – Gość nisko się ukłonił. – Nazywam się...
– Jim
– dokończyła kobieta, kręcąc głową.
Niemożliwe,
pomyślała. Najdziwniejsze było to, że gość żywo pokiwał
głową, jakby nie było dla niego nic niezwykłego w tym, że
Corinne od razu odgadła jego imię.
Nie,
to jakaś niedorzeczność, jakiś żart albo po prostu zwykły zbieg
okoliczności, jednak kobiecie ciężko było w coś takiego
uwierzyć. Przecież takie sytuacje zdarzają się niesłychanie
rzadko i to, że właśnie ten człowiek...
Och,
no i te oczy...
Czy
było na świecie coś piękniejszego niż ta niezwykła barwa
tęczówek oczu Jima? Corinne wydawało się, że chyba nie.
– Zapraszam
do stołu, obiad jest prawie gotowy. – Otrzeźwiała w samą porę,
bo Dante rzucił żonie sceptyczne spojrzenie.
Rozmowa
podczas obiadu – o dziwo – szła świetnie i mimo że była o
wszystkim i o niczym, to małżeństwo doskonale się czuło w
obecności Jima. Corinne nawet na moment zapomniała o oczach
mężczyzny i o tym, z czym skojarzyła jej się ich barwa.
Dopiero
gdy pod wieczór Jim opuścił ich dom, a w mieszkaniu zapanowała
cisza, Corinne odważyła się spytać męża:
– Kim
był ten człowiek?
Dante
miał nadzieję, że nie będzie musiał odpowiadać na pytania żony.
Raczej nie uwierzy w to, że po prostu zrobiło mu się szkoda
człowieka, który siedział na zimnie i wyglądał na bardzo
samotnego, bo żona bardzo dobrze go znała i wiedziała, że raczej
nie jest skłonny aż do takiej empatii. Zresztą, taka sytuacja
zaistniała po raz pierwszy w życiu, więc jakiekolwiek tłumaczenie
tego typu w ogóle nie wchodziło w grę.
– Kochanie,
poznałem go...
Urwał,
bo nie za bardzo wiedział, jak to opowiedzieć. Och, wiesz, poznałem
tajemniczego gościa, który wydaje się być nie z tego świata i...
I na tym koniec opowieści, bo cóż więcej mógłby dodać?
Kompletnie nie znał Jima.
– Poznałem
go jakiś czas temu. To bezdomny, często bywa w tym parku. No i
dzisiaj jest taka paskudna pogoda, no wiesz, nie chciałem, żeby
siedział sam i... Wierzysz mi?
Corinne
westchnęła ciężko, wtulając się w ramiona męża. Tak
bezpiecznie się czuła, gdy jego dłonie spoczywały na jej plecach,
gładząc je spokojnie.
– Tak,
wierzę. Ale następnym razem uprzedź mnie, jeśli będziesz chciał
zaprosić kogoś na obiad. Zwłaszcza bezdomnego, okej?
Przez
chwilę milczeli, ale Corinne przypomniała sobie jeden szczegół.
– Widziałeś
jego oczy? Były tak intensywnie niebieskie... I dziwnie znajome.
– Kochanie,
naprawdę zwracasz uwagę na takie szczegóły? Oczy jak oczy, nic
niezwykłego. – Zmarszczył brwi Dante.
Corinne
jedynie wzruszyła ramionami, jednak wciąż myślała o barwie oczu
Jima, które przypominały jej kogoś innego – kogoś, kto był
tajemniczy i też jakby... nie z tego świata. No i ten błękit pod
powiekami...
Jak
kolor nieba.
~*~
Jest tu ktoś jeszcze...?
Melduję się. Przeczytałam.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że Corinne mogłaby zajść jeszcze raz w ciążę. Tylko jeśli jej się udało to co się stało z jej drugim dzieckiem? Czyżby kolejna tajemnica?
Cieszę się, że Dante okazał trochę serca "bezdomnemu", zapraszając go do siebie. A Jim jak nic jest aniołem. To anioł i koniec kropka. Ciekawe, że ciągle się obok nich kręci. A i tęsknię za Ralphem.
Pozdrawiam serdecznie :)
Elif lubi tajemnice :) I zaskakiwanie Czytelników też ;3
UsuńHm, poczekam z wyjaśnieniami na sam koniec. Jeśli chodzi o Jima, to ja nic nie powiem - wiadomo, tajemnica zawodowa :D
Dziękuję za komentarz :)
Cóż, teraz jest jeszcze bardziej pewne, ze Jim jest kimś nadprzyrodzonymi. No i chyba tym, ktory jest dobrym, ze tak powiem. Dlatego dziwi mnie, ze pozwolił corinne zajść po raz drugi w ciąże, skoro najwyraźniej teraz tego dziecka... Tez juz nie ma? No bo przeciez nic o nim nie wiemy... Wiec co soe z nim stało? Nie chciałabym powtórki z rozrywki, to zbyt okrutne. Niesprawiedliwe. W zdrugiej strony czy naprawde Jim mogłby dopuścić do czegos takiego? Czemu zmienia osobowości?czy corinne potrafi przypomnieć sobie, gdzie widziała wczesniej ten charakterystyczny błękit oczu? Jeste, bardzo ciekawa,co bedzie dalej, mam andzieje,dze w nastepny, rpzdziale bedzie wiecej o teraźniejszości. Ciesze sie,ze wróciłas do publikowania:) zapraszam na rozdział ma zapiski-condawiramurs
OdpowiedzUsuńNie byłabym tak pewna tego Jima ;P I dlaczego miał niby pozwolić zajść jej w ciążę? Przecież to nie od niego zależało, czy Corinne będzie miała dziecko.
UsuńI tak, powoli "teraźniejszość" zacznie się rozkręcać ;)
Dziękuję za komentarz :)
Jak mnie tutaj dawno nie było.
OdpowiedzUsuńNa tym blogu zawsze tak magicznie się czułam, a rozdział jak nic był magiczny! Corinne jest w ciąży! Cudowna wiadomość, mimo tego, że oni są pełni obawy.
I Dante. Tak naprawdę dawno czytałam Twoje opowiadanie, ale Dante nie kojarzył mi się z człowiekiem, który zaprosiłby bezdomnego na obiad. Ale to Jim. Też mam wrażenie, że to anioł.
Tęskniłam za tym blogiem, naprawdę.
Pozdrawiam :))
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że chciałaś wrócić do tego opowiadania :). I że to zrobiłaś.
UsuńJa już nic nie zdradzam, nie mogę ;).
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam.
Kim jest ten Jim?
OdpowiedzUsuń