piątek, 13 lutego 2015

16. Zniknięcie


– Dzień dobry, mamo.
Corinne poczuła, jak ktoś drobny i kościsty kładzie się obok niej i opiera głowę na jej ramieniu.
– Dzień dobry – odparła, otwierając oczy. – A gdzie się podział tata?
– Robi śniadanie – wyjaśnił Raphael, siadając i wpatrując się w Corinne tymi swoimi jasnymi oczami schowanymi za grubymi szkłami okularów. – Jak spałaś?
Kobieta ziewnęła szeroko.
– Świetnie, a ty?
– Chyba jeszcze lepiej. Chodź, bo tata jeszcze zrobi nie takie naleśniki, a wtedy nie będziemy mieli co jeść. – Pociągnął Corinne za rękę.
Wstała i ubrała się, podczas gdy Ralph siedział w kuchni i coś opowiadał Dantemu. Nie czuła się najlepiej; zemdliło ją, chociaż jeszcze nic nie zjadła. Mimo złego samopoczucia zeszła na dół, by sprawdzić, jak Dante radzi sobie przy patelni.
Nigdy nie był dobrym kucharzem, dlatego gotowaniem zajmowała się właśnie ona. Jeśli nie była w stanie czegoś zrobić, z reguły wybierali się do restauracji; jej mąż potrafił jedynie zaparzyć herbatę i przygotować budyń.
– Dzień dobry, kochanie – przywitał ją z uśmiechem. – Spójrz, robimy z Ralphem naleśniki. Chcesz z powidłami czy czekoladą?
Najchętniej nic by nie jadła, bo mdłości jej nie przeszły.
– Z czekoladą – odpowiedziała niepewnie, siadając przy stole.
– Zabiorę dzisiaj Raphaela do firmy, by zobaczył, jak naprawdę wygląda praca. Zatrudniłem ostatnio dwóch nowych pracowników, bo roboty jest bardzo dużo i powoli zaczyna nam brakować rąk. Mały, nieźle to wykombinowałeś. – Pogładził chłopca po głowie. – Pamiętasz, jak mnie poprosiłeś o tego konia na biegunach? Teraz co trzeci sklep z zabawkami z Derby chce mieć nasze gadżety. Przyznaj się, że to przewidziałeś.
– Poniekąd – odparł z uśmiechem Ralph.
– Jedziesz z nami? – spytał Dante, patrząc na żonę. – Dawno nie byłaś w mojej fabryce.
Corinne jednak pokręciła głową.
– Muszę załatwić dzisiaj coś ważnego.
– A co takiego?
– Później się dowiesz. – Uśmiechnęła się zalotnie. – Ot, mała niespodzianka.
Po śniadaniu, które ostatecznie okazało się bardzo dobre, Corinne ubrała Ralpha i zaczęła sprzątać po porannym gotowaniu. Dante ucałował żonę na pożegnanie i zaprowadził chłopca do samochodu.
– Dzisiaj wrócimy wcześnie, koło pierwszej.
– Dobrze, zrobię obiad na południe.
– Wszystko w porządku? – spytał Dante, przystając gwałtownie u progu. – Nie wyglądasz najlepiej. Źle się czujesz?
Corinne pokręciła głową, uśmiechając się lekko.
– Nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku – skłamała. – Do zobaczenia.
Pocałowała go w policzek i zamknęła za sobą drzwi.
Dante odniósł wrażenie, że żona skłamała. Zauważył, że od jakiegoś czasu dzieje się z nią coś niedobrego. Chodziła blada i dokuczały jej migreny, a wczoraj wieczorem zwymiotowała po kolacji. Chyba nie wiedziała, że Dante to wszystko dostrzegł.
– Ciekawe, jaką niespodziankę ma dla nas mama – powiedział nagle Raphael, gdy Dante wyjechał z miasta.
– Na pewno będzie wyjątkowa. Twoja mama tylko takie niespodzianki potrafi szykować. Zobaczysz, że na pewno ci się spodoba – zapewnił chłopca mężczyzna, skręcając w kierunku swojej fabryki.
Niemal pękał z dumy, widząc ten piękny budynek. W końcu kto by tak nie miał – firma prosperowała świetnie już od dłuższego czasu. Wydawało się, że ostatni kryzys przeszedł i wreszcie nie trzeba było się martwić pieniędzmi.
Dante miał świadomość, że od całej tej firmy zależy przyszłość nie tylko jego i Corinne, ale także Ralpha. Gdyby nagle okazało się, że zbankrutował, nikt nie pozwoliłby im na adopcję dziecka. To właśnie z tego powodu wszystkie te papierkowe sprawy przeciągały się, zdawać by się mogło, w nieskończoność. Dom dziecka sprawdzał dokładnie każdą rodzinę pragnącą przygarnąć do siebie pociechę, więc szybko wychwycili, że jedyny dochód to ta podupadająca fabryka.
Na szczęście wszystko jakoś powoli się ułożyło. Ich małżeństwo rozkwitało, firma znowu przynosiła spore zyski, a już niedługo zostaną prawnymi opiekunami Raphaela Clarka. Już teraz mężczyzna czuł się prawdziwym ojcem, gdyż szczerze pokochał chłopca. Dziwił się, że jeszcze kilka miesięcy temu tak sceptycznie podchodził do całej tej adopcji.
Teraz dopiero zrozumiał, jak wielki błąd by popełnił, gdyby nie zgodził się na ten z pozoru szalony pomysł żony. Nigdy nie miałby okazji poznać Ralpha i pokochać go jak własnego syna.
I nigdy nie uratowałby swojego małżeństwa. Ono przecież niedługo przestałoby istnieć.
– Chodź, zobaczysz, ile mamy fajnych, nowych maszyn. Może chcesz jakąś nową zabawkę?
– A zrobisz dla mnie okręt, żeby był taki, jaki ma prawdziwy pirat? – spytał pogodnie, wysiadając z auta. – Wtedy ja sam nim zostanę. Będę kapitanem statku „Caelum”!
Dante zaśmiał się, biorąc syna za rękę.
– Fantastyczna nazwa.
– Dziękuję. Zobaczysz, tato, każdy, kto tam wsiądzie, będzie szczęśliwy. Mój okręt nie może być inny. Będzie tam dużo rodzin, zakochanych, staruszków i bezdomnych. Każdy będzie równie szczęśliwy.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem z powodu fantazji Ralpha.
– A Jima będę mógł zaprosić do tego okrętu?
– Jasne. Jak wszyscy, to wszyscy. A my? Nas też będziesz chciał tam gościć?
Raphael długo nie odpowiadał na zadane pytanie. Zdążyli wejść do pachnącego świeżym drewnem pomieszczenia, przywitać się z kilkoma pracownikami i znaleźć się w najcichszym pokoju w tym budynku, czyli gabinecie Dantego.
– Oczywiście, ale nie od razu. Będziecie musieli trochę poczekać.
Wolał nie dopytywać chłopca, dlaczego tak zarządził. Miał w końcu naprawdę bujną wyobraźnię, zresztą jak chyba większość dzieci, dlatego zapewne do głowy przychodziły mu różne dziwne pomysły.
– Chodź, usiądziesz za biurkiem i będziesz szefem przez kilka godzin. Tata przez ten czas zrobi dla ciebie zabawkę.
– Tak szybko strugasz?
– Nie do końca. Mamy sporo tego typu zabawek, więc wybiorę dla ciebie tę największą i trochę ją dopracuję, by była idealna. Jakbyś czegoś potrzebował, to Nancy, moja sekretarka, będzie w pokoju obok. W szufladzie znajdziesz trochę zabawek, specjalnie wykonanych z myślą o tobie.
Dante wyszedł z pokoju, wybrał odpowiedniej wielkości okręt, który był jeszcze niedokończony, po czym usiadł na niskim stołeczku w kącie fabryki i zabrał się do strugania.
Chyba zawsze odznaczał się cierpliwością, przynajmniej w tej dziedzinie. Od kiedy skończył pięć lat, każda nowa zabawka była tworzona przez niego samego. Mógł zrobić niemal wszystko, czego zapragnął: drewnianą kukiełkę, samochodzik czy samolot. Trochę trudniej było właśnie z okrętami, bo łatwo można uszkodzić delikatniejsze części maszyny.
Dlatego strugając synowi zabawkę, bardzo uważał, by jej nie zepsuć. Zawsze czuł się pewnie, trzymając w ręku scyzoryk i rzeźbiąc nowe kształty. Lubił swoją pracę i nigdy nie żałował, że otworzył własną fabrykę, jednocześnie łamiąc tym serce swojemu nieżyjącemu już ojcu. No, może poza momentem, gdy dowiedział się o zdradzie przyjaciela. Wtedy tylko miał ochotę rzucić to wszystko i najlepiej wyjechać z Derby.
Jakie szczęście, że tego nie zrobił! Przecież kilka metrów dalej siedział jego syn, którego potrzebował, i który, miał nadzieję, potrzebował jego. Żałował trochę, że tyle czasu zmarnowali z Corinne na bezsensowne kłótnie i przykrości; od razu mogli zdecydować się na adopcję. Gdyby Dante nie był taki nieustępliwy, może już w tym momencie chłopiec byłby prawnie ich dzieckiem.
Przez jego głupotę stracili tyle cennego czasu...
Po kilku godzinach żmudnej pracy wreszcie udało mu się dosięgnąć wręcz perfekcji. Był niemal przekonany, że Ralphowi spodoba się jego prezent.
Zaniósł gotowy okręt do gabinetu. Przekonał się, że warto było posiedzieć nad tym te kilka godzin, gdyż mina i szczęście Raphaela były wręcz bezcenne. Przyjmował kolejne podziękowania od chłopca, powtarzając mu, że to nic wielkiego, że przyjemnie się strugało ten okręt.
Podpisał jeszcze kilka dokumentów, które przyszły do firmy, po czym zabrał szczęśliwego chłopca wraz z jego prezentem do samochodu.
– Ciekawe, co mama przygotowała na obiad... – rzekł podczas jazdy. – Pewnie będzie pyszny i wszyscy się nim najemy.
– Z pewnością – przytaknął Raphael, wciąż dotykając nowej zabawki.
– Czyli można powiedzieć, że bardzo ci się podoba.
– Bardziej niż bardzo. Dziękuję, tato.
W domu unosił się zapach pieczonego mięsa i świeżych warzyw. Corinne chyba czuła się znacznie lepiej niż rano, gdyż wciąż szeroko się uśmiechała, a podając do stołu, nuciła coś pod nosem.
– Bardzo ładny okręt – pochwaliła nową zabawkę Ralpha. – Prawie ci go zazdroszczę, naprawdę.
– Przecież tata i tobie może taką wystrugać, prawda, tato?
– Oczywiście. Jeśli tylko mama sobie tego zażyczy, wystrugam jej i tysiąc takich okrętów.
– Uwierz mi, że nie trzeba – odparła z uśmiechem Corinne. – Wystarczy mi ten jeden. No, jedzcie, bo wystygnie!
Po posiłku Ralph wziął swój okręt w drobne rączki i ruszył z nim na górę.
– Do widzenia, mamo! – krzyknął wesoło. – Do widzenia, tato! Już muszę odpłynąć, obowiązki mnie wzywają! – Pomachał im i pobiegł do swojego pokoju.
Corinne pozmywała po obiedzie, wciąż nucąc kołysankę, którą dawno temu nauczył ją tata. Uśmiechała się pod nosem cały czas, kołysząc biodrami w rytm melodii.
– Czemu jesteś taka szczęśliwa? – spytał Dante, wycierając mokre naczynia. – To ta cała niespodzianka, prawda? Cieszysz się, bo w końcu nam ją dasz.
– Najpierw dam tobie. Z pewnością ci się spodoba – odparła, odstawiając ostatni talerz. – Chodź, pokażę ci, co dla ciebie mam.
Dante usiadł wygodnie na kanapie w salonie, patrząc, jak Corinne wyciąga ze swojej torebki jakiś pakunek. Podeszła do męża, usiadła blisko niego i wręczyła mu prezent.
– No, rozpakuj – powiedziała z uśmiechem. – Nie mów, że się boisz.
– Nie boję się.
Dante powoli rozerwał ozdobny papier. Wstrzymał oddech, jakby w środku znajdowała się jakaś bomba, po czym uchylił wieczko niedużego pudełka.
– Skarpety – rzekł zaskoczony, wyjmując jedną, zupełnie białą i bardzo ładną. – Kochanie, nie pomyliłaś się? To przecież będzie na mnie za małe. A Ralph...
Nagle zamilkł, oszołomiony.
– Kochanie, czy chcesz mi coś powiedzieć?
Ale wtedy Corinne po prostu zamknęła mu usta pocałunkiem, chwytając mocno za dłoń.
– Dante, nie mam pojęcia jak, ale nam się udało, rozumiesz?
Mężczyzna długo wpatrywał się w bielutkie skarpetki, które z łatwością mógł wsadzić na swój kciuk i wtedy pasowałyby jak ulał.
– Przecież lekarz powiedział...
– Och, i co z tego? Nie rozumiesz, Dante? To nasz kolejny cud. – Dotknęła brzucha. – Najpierw Ralph, a teraz to... Byłam u lekarza, powiedział, że wszystko jest w porządku. To drugi miesiąc. Dante, nie cieszysz się? – zmartwiła się Corinne, widząc niepewność malującą się na twarzy męża.
Ten jednak pokręcił szybko głową, uśmiechając się przez łzy.
– Ależ cudownie! Jednak będziemy mieli dwójkę dzieci. Widzisz, jakie szczęście nas spotkało, Corinne? Mamy dwójkę dzieci!
Kobieta zaśmiała się szczerze i promiennie, ocierając łzy z twarzy.
– Sama myślałam, że to niemożliwe, gdy szłam do lekarza. Ale on powiedział, że cuda się zdarzają, a ja jestem w ciąży. Dziecko jest zdrowe, rozumiesz? Przecież to najważniejsze.
Siedzieli tak kilka długich chwil na kanapie, obejmując się i uśmiechając szeroko. Powtarzali wciąż, że to prawdziwy cud, że znowu szczęście się do nich uśmiechnęło. Mieli nie tylko wspaniałego syna, ale niedługo na świecie miało się pojawić kolejne dziecko...
Czy mogło być coś wspanialszego?
– Chodź, musimy powiedzieć Ralphowi. – Corinne wstała i wzięła męża za rękę. – Przecież on też powinien wiedzieć, że będzie miał rodzeństwo.
Wspięli się po schodach, wciąż trzymając mocno za ręce, jakby bali się, że jeśli którekolwiek puści, to ta chwila pryśnie jak bańka mydlana, okaże się jedynie wzruszająco pięknym snem.
– Ralph! – Corinne zapukała do jego pokoju, jednak nie usłyszała odpowiedzi.
Mimo wszystko weszła do pokoju, jednak stanęła jak wryta u progu. Wszystko stało na swoim miejscu: łóżko pod ścianą, dębowa komoda wciśnięta w róg i drewniane biurko pod oknem. Tylko małego Ralpha brakowało. Jedyną oznaką, że ktoś mógł przebywać w tym pokoju, były uchylone drzwi balkonowe, w których powiewała długa firanka.
– Dante, nie ma go...
Mężczyzna położył ręce na ramionach żony.
– Spokojnie, może jest w pokoju Jasona...
Corinne ze ściśniętym gardłem sprawdziła szybko nie tylko sypialnię ich zmarłego syna, ale także pozostałe pomieszczenia w domu. Zrozpaczona zrozumiała potworną rzecz, której nie chciała do siebie dopuścić.
Raphael Clark zniknął.

~*~

– Jakim cudem on tak po prostu wyparował? – spytała chyba po raz setny Corinne, ocierając łzy z twarzy. – Przecież nigdzie nie wyszedł, a z okna nie wyskoczyłby, to przecież za wysoko... A nikt by tu się nie włamał, nie w biały dzień, nie w ten sposób...
Jechali z zawrotną prędkością w kierunku domu dziecka. Po dokładnym przeszukaniu całego domu i parku naprzeciwko zadzwonili na policję, zgłaszając zaginięcie. Nie mieli pojęcia, gdzie mogliby znaleźć chłopca, więc sprawdzili wszystkie miejsca, jakie przyszły im do głowy, chociaż każde kolejne zdawało się niedorzeczne: najpierw podjechali pod „Caelum”, a potem do fabryki Dantego, jednak nigdzie nie znaleźli Raphaela.
Pełni nadziei jechali teraz do Domu Dziecka panny Rosemary, by tam nie tylko poszukać chłopca, ale i zawiadomić o jego zniknięciu.
Oboje byli przerażeni, bo nie mieli pojęcia, co się stało z Ralphem. Wykluczyli ucieczkę, bo wydało się to nieprawdopodobne. Myśleli o porwaniu, ale ta opcja też raczej odpadała: kto wszedłby na drugie piętro w najspokojniejszej dzielnicy Derby w celu uprowadzenia dziecka? Zresztą, musieliby usłyszeć jakieś krzyki, może szarpaninę, bo wątpili, by to wszystko stało się w takiej ciszy.
Pod dom dziecka zajechali dokładnie w momencie, gdy spod budynku odjechała karetka pogotowia. Corinne, bliska histerii, wysiadła pośpiesznie z samochodu i niemal biegiem pokonała odległość dzielącą ją od drzwi.
– Przepraszam! – krzyknęła, chcąc zatrzymać jedną z pracownic, która właśnie znikała w korytarzu. – Przepraszam!
Opiekunka zatrzymała się i odwróciła do Corinne.
– Dzień dobry – powiedziała radośnie. – Czy coś się stało?
Corinne złapała oddech, a Dantemu udało się dobiec do budynku. Wszedł do środka i objął żonę ramieniem.
– Mamy ogromny problem – wyjaśnił. – Musimy porozmawiać z panną Rosemary.
Dziewczyna, na oko dwudziestoparoletnia, wyraźnie się zmartwiła, bo zakryła usta dłonią.
– Bardzo mi przykro, ale właśnie stał się nieszczęśliwy wypadek. Panna Rosemary spadła ze schodów i straciła przytomność. Przed chwilą zabrała ją karetka. Przez to wszystko cały dom dziecka stoi na głowie, samo państwo rozumieją... Ale może ja pomogę? Pracuję tu już kilka lat, znam dzieci i cały ten budynek, więc może przejdą państwo ze mną do gabinetu?
Małżeństwo pośpiesznie ruszyło za opiekunką.
– Przepraszam, że się nie przedstawiłam. Nazywam się Lisa Marshall i jestem zastępczynią panny Rosemary.
Otworzyła drzwi i gestem zaprosiła oboje do środka. Corinne osunęła się na krzesło i schowała twarz w dłoniach, bliska płaczu. Obawiała się, że bez pomocy panny Rosemary nic nie wskórają – każda kolejna minuta coraz bardziej oddalała ją od Ralpha. Liczył się czas.
– Więc co to za ogromny problem? – spytała łagodnie pani Marshall, zajmując miejsce po drugiej stronie biurka.
– Zaginęło dziecko – wyjaśniła szybko Corinne.
Twarz opiekunki poszarzała z wrażenia, a oczy zalśniły z przejęcia.
– To jedno z naszych dzieci? – spytała zaniepokojona.
– Przecież w innym wypadku byśmy tutaj nie przyjeżdżali – warknął Dante, który nie mógł znieść tego napięcia.
Corinne położyła dłoń na jego ręce.
– Tak, mieszkało tutaj przez siedem lat.
– A jak się nazywa? – Chyba opiekunka nie potrafiła skojarzyć, jakie dziecko ostatnio opuściło dom dziecka, by pomieszkać u rodziny.
– Raphael Clark.
Pani Marshall uniosła wysoko brwi, po czym wydęła usta.
– Bardzo mi przykro – powiedziała powoli. – Ale w naszym domu dziecka nikogo takiego nie ma.
Corinne i Dante wymienili się szybko zdziwionymi spojrzeniami.
– Ale to niemożliwe – wytłumaczyła szybko Corinne. – Od roku tu przyjeżdżamy po Ralpha. Ostatnio zabraliśmy go do domu trzy dni temu.
– Przepraszam, ale zupełnie państwa nie kojarzę, a mam do czynienia ze wszystkimi rodzicami, którzy chcą zaadoptować dziecko. – Teraz to pani Marshall się zdenerwowała. – Znam każde dziecko przebywające tutaj, nigdy nie mieszkał u nas Raphael Clark.
– Niech pani sprawdzi papiery – jęknęła błagalnie Corinne. – Przecież musi być gdzieś jego nazwisko...
Pani Marshall niechętnie sięgnęła po grubą teczkę leżącą na wierzchu. Szybko przejrzała wszystkie dokumenty, które się tam znajdowały, po czym gwałtownie potrząsnęła głową.
– Naprawdę mi przykro – rzekła powoli, jakby obawiając się każdego kolejnego słowa. – Ale nie ma tego nazwiska w papierach. Musieli państwo się pomylić, ponieważ Raphael Clark zwyczajnie nie istnieje.

 ~*~
 No, trochę chyba namotałam :) 
Rozdział nawet mi się podoba, ale muszę przyznać, że i tak końcówka wypadła znacznie lepiej niż początek tekstu.
Jakoś mi tak... smutno. Może dlatego, że opowiadanie powoli się kończy?
Do napisania, Wasza Elif

9 komentarzy:

  1. tak, faktycznie namieszałaś!
    na początku było przecież tak cudownie! w końcu zaczęło im się układać, Rafi był szczęśliwy, Cori i Dante też. a Cori nawet zaszła ponownie w ciążę! nie żebym lubiła dzieci, ale skoro daje to szczęście innym, to czemu nie?
    a statek? co ze statkiem?
    przecież Rafi nie mógł zniknąć, nie teraz. przecież Cori przez te złe emocje może znowu stracić dziecko!
    coś ty narobiła?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze to wzbudzić w czytelniku silne emocje ;D
      Sama nie wiem, co narobiłam. Teraz wydaje mi się to coraz bardziej bez sensu ;c
      Dziękuję za opinię :)

      Usuń
  2. Myśle, ze musisz pisać opowiadania z większa ilością właściwiej akcji, bo naprawde niezłe sie rozkręciłas w drugiej czesci notki, a juz pod koniec, przy rozmowie z zastepczynią w domu dziecka, było naprawde niezłe napiecie. Ale akcja, nie dosc, ze ta babka twierdzi,ze Ralp nie istnieje, to jeszcze nigdy wczesniej ni widziała małżeństwa...dobrz, ze przynajmniej nie twierdzi,ze jej szefowej tez nigdy nie było... Swoja droga, mam nadzieje,ze z tego wyjdzie... Jakis dziwny zbieg okoliczności,ze akurat teraz zabrała ja karetka... Wydaje mo sie,ze Raph zniknął, poniewaz zrobił juz wszystko, co miał do zrobienia. Spowodował,ze Dante zrozumiał,ze kocha zonę, dał im po raz kolejny cud... Tl dziecko to prawdziwy cud i nie wierze,zeby p raz kolejny miało sie tak skończyć jak wczesniej. Mysle,ze niedługo Corine i Dante to zrozmumieja. Ale ciekawe, jak to pokażesz... Mysle,ze ten statek to jeden z kolejnych symboli... Małżeństwo dołączy na jego pokład, ale za wiele, mam nadzieje ze szczęśliwych, lat. Pdpobalo mi sie, ze napisałas tutaj wiecej z perspektywy Dantegp. Zapraszam na nowosc na zapiski-condawiramurs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, namotałam, i to porządnie. Sama się omal w tym wszystkim nie pogubiłam ;D
      Muszę przyznać, że całkiem nieźle rozumujesz ;)
      Tak, to ogromny cud, że Corinne i Dante znowu spodziewają się dziecka - w końcu przecież dawno stracili na to nadzieję.
      Dziękuję za opinię :)

      Usuń
  3. Cieszę się, że zdążyłam jeszcze przed czwartkiem, bo wtedy dodasz następny rozdział. Powoli wracam na swój pierwszy blog. Mam już wszystko poukładane i nawet odświeżyłam wygląd i uporządkowałam opowiadania itd. Teraz muszę jedynie napisać to, co sobie zaplanowałam. Na razie było z tym ciężko, bo mam dużo do roboty i wolę odbębnić wszystko nim powrócę jako pisarka. Mogę również przyznać, że miałam właśnie takie podejrzenia, co do dalszego rozwoju akcji. Niczym więc nie byłam zaskoczona. Wiadomo było od samego początku, po co wprowadziłaś Ralpha właściwie dopowiadanie, czegokolwiek jest zbędne, tak myślę. A Corinne i
    Dante zapewne, wkrótce zapomną o tym wszystko tak samo, jak owa pracownica. Dyrektorka po tym wypadku, raczej na pewno straci pamięć i mogę się założyć o wszystko, że nic nie będzie pamiętać. Oczywiście istnej możliwość, iż sama jest anielicą, ale nie sądzę za dużo przypadków. Hmm, namotałaś, ale dla mnie zrozumiale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że nie udało mi się Ciebie zaskoczyć, że przewidziałaś większość akcji i wręcz nudziłaś się, czytając rozdział. Chyba po prostu wcześniejsza treść bardzo dużo zdradzała i to przez to w tekst wplotła się pewnego rodzaju monotonia.
      Mam jednak nadzieję, że nie wypadło aż tak źle i przeczytasz to opowiadanie do końca :)
      Dziękuję za opinię :)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ojej, chyba mnie źle zrozumiałaś! Twoje opowiadanie wcale nie jest nudne... Po prostu przewidzałam akcję, ale to nie znaczy, że cokolwiek mi się nie podoba. Zresztą od początku było wiadomo, iż Ralph nie jest zwykłym dzeckiem, no nie? Cieszę się z ich nowego potomka.

      Usuń
  4. Wiedziałam! No wiedziałam! ;D

    OdpowiedzUsuń