Krzyk. Pisk hamulców. Piłka tocząca się po jezdni. I
on, maleńki, jasnowłosy chłopczyk, leżący bezwładnie na zimnym bruku, z zalaną
krwią twarzą. I ona, Corinne, patrząca się na wypadek jakby z daleka.
Potem wszystko stało się tak szybko. Jej nogi,
wpierw przykute jakby żelaznymi łańcuchami do chodnika, nagle poniosły ją do
synka. Płacz, karetka i ta cholerna krew, która była wszędzie: na rękach,
twarzy, ubraniu, ulicy. I to stygnące powoli ciało Jasona, martwe oczy oraz
błąkający się na ustach ostatni uśmiech…
Czy dało się opisać ból po stracie dziecka? Nigdy,
przenigdy żadne z nich, ani Corinne, ani Dante, nie potrafiło użyć chociażby
jednego słowa. To, co wydarzyło się we wrześniu, wstrząsnęło nie tylko nimi,
ale i sąsiadami, a także przyjaciółmi. Na cóż jednak zdały się słowa
pocieszenia, skoro tego nie można było sobie wybaczyć?
Corinne przekręciła się na boku, wycierając kolejną
łzę spływającą po twarzy. Od wypadku minęło już wiele tygodni, a ona wciąż nie
spała w nocy, tylko szamotała w pościeli, nie mogąc przestać myśleć o synku.
Świadomość, że nigdy więcej go nie zobaczy, nie przytuli, nie spyta, jak minął
mu dzień…
Nie wiedziała, co gorsze: to, że Jasona już z nimi
nie było, czy to, że to wszystko jej wina, czy może to, że Dante nigdy jej tego
nie wybaczy. Gdy mąż dowiedział się o wszystkim, nic nie powiedział. W sumie
żadne z nich nie odezwało się ani słowem aż do pogrzebu, gdy trzeba było kiwać
głową i przyjmować ze spokojem kondolencje.
Może lepiej by się czuła, gdyby Dante na nią
nakrzyczał, wyrzucił z siebie całą złość, ale on milczał i to było w tym
wszystkim najgorsze. Odsunęli się od siebie; już nic nigdy nie będzie takie
samo.
Corinne znowu przekręciła się na bok, odkrywając, że
druga strona łóżka jest pusta i koszmarnie zimna. No tak, Dante zapewne znowu
postanowił przespać się na kanapie w salonie. Kobieta zacisnęła w pięści
kołdrę, czując się nagle tak bardzo, bardzo samotna…
Jej drobnym, wychudzonym ciałem wstrząsnął szloch.
Nikogo już nie miała. Dante ją nienawidził, a jedyne dziecko, tak długo
oczekiwany synek, po prostu zginął. Zabiła go…
Corinne podniosła się z łóżka, poprawiając białą
koszulę. Na miękkich kolanach podeszła do okna i odchyliła nieco zasłonę. Całe
miasto pogrążyło się we śnie. Stojąca w pobliżu choinka została przyozdobiona przez
mieszkańców ulicy ogromną liczbą lampek świątecznych, w dodatku ziemię
przykryła gruba warstwa puszystego śniegu.
Z daleka czuło się atmosferę zbliżających się świąt.
No tak, dzisiaj Wigilia, przeszło Corinne przez
myśl. Pierwsza bez Jasona.
Nie miała siły na jakiekolwiek przygotowania. I tak
nikt nie przyjedzie – rodzice Dantego wyjechali wczoraj do Paryża, a brat jej
męża zachorował i nie było mowy o odwiedzinach. Zresztą, Dante i tak pewnie
pojedzie do pracy, nie zamieniając z nią ani słowa.
Chociaż, dlaczego mu się dziwiła? Czego miałaby niby
oczekiwać? Skoro zabrała mu najukochańszą osobę na świecie, skoro nie mogła dać
mu kolejnego dziecka, skoro jej widok tak bardzo ranił Dantego, to dlaczego
mieliby spędzić święta razem?
Usiadła na skraju łóżka i gorzko zapłakała. Czy jej
życie już zawsze miało tak wyglądać? Samotna, nieszczęśliwa winowajczyni, która
zabiła własnego syna przez nieuwagę.
Spojrzała na swoje dłonie, kiedyś splamione krwią.
Doskonale pamiętała, jak dotykała nimi Jasona, jak go w nich trzymała, tuliła,
kołysała wieczorami… Gdy starała się go obudzić, a on uparcie nie otwierał
oczu, pogrążony w wiecznym śnie…
Przestań.
To minęło.
On umarł i nigdy nie wróci.
Nie zasługujesz na szczęście.
Zatkała sobie uszy dłońmi, starając się zignorować
okrutne szepty w głowie. Już miała dość. A może po prostu ze sobą skończy? Nie
zasługuje na niebo, a gorące, pełne cierpienia piekło. Tylko tam odpokutuje
swój grzech.
Krew szumiała w jej uszach, serce waliło głośno i
szybko, a czoło oblał pot. Gdzie jesteś, Jason? Dlaczego nie ma cię obok mnie?
Zabiłaś go.
Ułożyła się na łóżku, chowając twarz w pościeli. Już
nie miała siły na walkę z demonami przeszłości. Niech ją porwą w odmęty piekła,
niech pozbawią ostatnich resztek szczęścia. Zasługiwała na potępienie,
nienawiść; na pewno nie na wybaczenie i miłość.
Obudziła się z pierwszymi promieniami słońca. Od
razu poczuła kłujący ból w okolicach skroni. Zapowiadał się kolejny dzień pełen
samotności i żałoby, przesycony przytłaczającą atmosferą świąt.
Wzięła prysznic, przebrała się i zeszła na dół. Przez
myśl przeszło jej, że mogłaby wykazać się odrobiną kreatywności i wreszcie
namalować jakiś obraz, ale zupełnie straciła na to wenę.
Oczywiście Dantego już nie było. Został po nim tylko
zwinięty koc w rogu kanapy.
Corinne westchnęła, kręcąc głową. Czy ich życie
miało już zawsze tak wyglądać? Oboje kiedyś tworzyli jedność, a teraz każde
żyło sobą, zupełnie nie ingerując w życie tego drugiego. Tylko jaki wtedy był
sens ich małżeństwa, skoro wszystko, co mieli wspólnego, zniknęło? Ich jedyny,
maleńki synek po prostu zginął.
Przez nią.
Zajęła się tym, co zwykle, tym, co z reguły zabijało
jej wolny czas: zaczęła sprzątać. Starała się nie myśleć o dzisiejszym jakże
podniosłym dniu, o tym, że jest zupełnie sama, opuszczona i osamotniona. Kiedyś
wystarczyło jej samo towarzystwo Dantego, później opieka nad Jasonem.
A teraz? Nie ma jednego ani drugiego.
Spojrzała na kominek, który do tej pory co roku był
przystrojony skarpetami i bombkami. W tym roku nie znalazło się miejsce nawet
dla choinki.
Corinne nagle wpadła na dziwny pomysł, który wyrwał
ją przy okazji z ostatniego otępienia. Przecież nie może do reszty odciąć się
od świata. Musi ratować to, co jej jeszcze zostało: miłość do Dantego.
Zrobi kolację. Kupi choinkę i pięknie ją przystroi.
Nakryje do stołu. Ubierze się odświętnie i będzie czekać na męża tak długo, jak
trzeba. Zrobi wszystko, by te święta nie były aż tak bardzo bolesne.
Po raz pierwszy od kilku dni wyszła na zewnątrz.
Kupiła wszystko, co potrzebne, nawet nieduży świerk, który postanowiła postawić
na stole wigilijnym. Wdychała zimne powietrze, powoli stąpając po śniegu. Od
dawna nie czuła się w miarę dobrze i to uczucie, które towarzyszyło jej podczas
tego spaceru, było wręcz nieziemskie. Zamiast skupiać się nad przeszłością,
wreszcie planowała przyszłość.
Coś pięknego.
W domu napaliła w kominku i zabrała się za
przyrządzanie ryby. Już w myślach widziała minę Dantego, gdy wróci późnym
wieczorem do domu i zobaczy żonę siedzącą przy suto zastawionym stole, w eleganckiej
sukience, z delikatnym uśmiechem na twarzy. Będzie wyglądać tak, jak wtedy, gdy
się poznali nad brzegiem Derwentu – promiennie, świeżo, młodo, a przede
wszystkim szczęśliwie.
Postanowiła, że przez ten jeden wyjątkowy wieczór
postara się zapomnieć o demonach przeszłości, o tej tragedii, która ich
spotkała; mimo że z pewnością będzie im bardzo brakować Jasona przy stole, to
wreszcie porozmawiają jak prawdziwa rodzina.
Przygotowania wypełniły jej dzień i skończyła
dopiero po ósmej wieczorem. Zawiesiła złocistą gwiazdę na czubku choinki, którą
postawiła – tak jak planowała – na stole wigilijnym, zastawionym niemal po
brzegi ciepłym, aczkolwiek powoli stygnącym jedzeniem. Wyjątkowo smakowicie
pachniała ryba, tak długo i starannie przyrządzana przez kobietę.
Corinne założyła czarną sukienkę i spięła włosy w
elegancki kok. Po raz pierwszy od kilku tygodni patrzyła w lustro i musiała
przyznać, że ten widok bardzo ją przeraził: opuchnięta twarz, blade usta i
podkrążone oczy bez dawnego błysku. Śmierć Jasona nie tylko wypaliła dziurę w
sercu kobiety, ale i odcisnęła piętno na jej wyglądzie.
Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, pomyślała
Corinne, siadając przy stole.
Nie spodziewała się, że będzie czekać tak długo na
Dantego. Kolacja do wpół do jedenastej w nocy zdążyła zupełnie wystygnąć,
świeczki postawione na stole wypaliły się, a choinka utraciła swój urok.
Tak jak kobieta się spodziewała, Dante naprawdę się
zdziwił, widząc przed sobą stół wigilijny, lampki zawieszone na kominku i żonę,
która czekała na niego cierpliwie.
– Ale… – wykrztusił, całkowicie zbity z tropu.
– Dobry wieczór, Dante – starała się mówić jak
najspokojniej. – Nie sądziłam, że przyjdziesz tak późno. Niestety, ale jedzenie
zdążyło wystygnąć. Jeśli jesteś głodny, to odgrzeję rybę, powinna ci smakować…
Już zdążyła się podnieść, gdy Dante machnął ręką.
– Nie trzeba, nie jestem głodny.
To były pierwsze słowa skierowane do żony od kilku
dni.
– To usiądź i przynajmniej ze mną porozmawiaj –
powiedziała Corinne tak stanowczo, że Dante aż uniósł brwi wysoko.
Zrobił tak, jak mu kazała. Posłusznie zajął miejsce
naprzeciw żony, uważnie patrząc się w jej niebieskie oczy.
– Musimy porozmawiać.
– Niby o czym?
– O tym, co się stało.
Dante prychnął w odpowiedzi.
– I co chcesz usłyszeć? Że co? Że to moja wina? A
może, że wszystko się ułoży, że będzie jak dawniej? – Nagle się podniósł, a
przez jego oblicze przeszedł błysk dziwnego smutku, niemal przygnębienia. – To
ci od razu odpowiem: nie. To nie jest twoja wina, to nie jest moja wina. To ten
skończony kretyn, który nie miał nawet prawa jazdy, zawinił. On nam to zrobił.
Corinne wybuchła nagle płaczem, co rozjuszyło
Dantego, który nagle uderzył pięścią w stół tak głośno, że kobieta aż
podskoczyła ze strachu.
– Przestań wreszcie płakać! Ileż można?! To ci go
nie zwróci, rozumiesz?! Jego już tu nie ma, on nie wróci. Nie wróci…
I osunął się z powrotem na krzesło, chowając twarz w
dłoniach.
Wreszcie wyrzucił z siebie to, co tak starannie
chował przez ostatnie miesiące. Złość, frustracja, nienawiść, odrętwienie…
Wszystko wypłynęło szybko i gwałtownie, niespodziewanie, ale przyniosło również
ogromną ulgę.
Do tej pory żadne z nich nie potrafiło sobie poradzić
z narastającymi emocjami. Dopiero konfrontacja przyniosła pewnego rodzaju
ukojenie, może nawet w pewnym sensie pogodzenie się z tą tragedią. Chociaż, czy
można kiedykolwiek zaakceptować aż taką stratę?
Corinne drżała na całym ciele, ale wreszcie
ośmieliła się podnieść i na miękkich nogach podejść do męża. Przyklękła przy
nim, oderwała jego wielkie dłonie od twarzy i ruchem dłoni nakazała spojrzeć w
swoje oczy.
– Musimy żyć dalej – powiedziała wolno. – Ale razem,
rozumiesz? Razem. Tylko tak nam się uda.
Dante jedynie w milczeniu pokiwał głową, przytulając
żonę do siebie.
Ciekawe, czy kiedyś uda im się znowu odnaleźć
prawdziwe szczęście.
Corinne z
niemałym żalem pakowała ubrania Raphaela. Niestety, ale do jego wyjazdu zostały
tylko trzy godziny. Nie chciała jeszcze żegnać się z chłopcem, gdyż czuła, że
gdy w domu ucichnie jego wesoły, dziecięcy śmiech, całe jej życie, które
ostatnio nabrało wielu barw, na nowo utraci kolor.
Nie chciała
wracać do czarno-białej rzeczywistości, bojąc się, że znowu ją dogłębnie
pochłonie.
Dante stanął w
drzwiach sypialni Ralpha, uważnie lustrując wzrokiem sylwetkę żony.
– Gdzie Raphael?
– spytała Corinne, unikając wzroku męża.
– Na dole,
układa puzzle. Może ci pomóc?
Corinne
spojrzała niepewnie na Dantego, sprawdzając, czy się nie przesłyszała.
Mężczyzna od jakiegoś czasu zdawał się zmienić stosunek nie tylko do Ralpha,
ale też i do niej. Było to bardzo miłe, ale i w pewnym sensie krępujące.
– Nie trzeba,
już kończę.
Zastygła w
jednej pozie, gdy nagle poczuła, jak dłoń Dantego spoczęła na jej ramieniu.
Zwyczajnie objął ją od tyłu, muskając ustami włosy.
– Nie chcę cię
stracić – powiedział niemal szeptem. – Musimy jakoś stawić czoło temu
wszystkiemu.
Corinne
odwróciła się powoli i spojrzała uważnie w oczy męża.
– Damy radę.
Musimy, choćby dla Ralpha – mruknęła, całując Dantego w czoło.
– I dla nas.
Koniecznie dla nas – odparł, wzdychając ciężko. – Wiesz, o co mnie przed chwilą
poprosił Raphael? – Corinne pokręciła głową. – Żebyśmy wyjechali wcześniej i we
trójkę poszli na cmentarz.
Kobieta uniosła
wysoko brwi.
– Słucham?
– Tak, dobrze
słyszałaś. – Pokręcił głową Dante. – Bardzo dobrze słyszałaś.
Corinne
pokręciła jedynie głową, biorąc się pod boki.
– To co robimy?
– spytał Dante po dłuższej chwili milczenia. – Zgadzasz się na ten pomysł?
Kiedyś
przesiadywała na cmentarzu godzinami, ostatnimi czasy chodziła tam bardzo
rzadko. Nie lubiła bolesnych wspomnień, które ciągle ją zalewały w tamtym
miejscu. I te przerażające myśli, że jej synek leży pod grubą warstwą ziemi, w
ciemnej trumnie…
Wzdrygnęła się
niemal od razu.
– Sądzę, że
skoro Ralph tego chce, to możemy pojechać, choćby na dziesięć minut. Nie byłam
tam od miesiąca, ty jeszcze dłużej. Nie możemy tego odkładać.
Dante niezbyt
chętnie zgodził się z decyzją żony, ale nie oponował. Corinne szybko dokończyła
pakowanie Ralpha, z ciężkim sercem zrobiła mu kanapki na drogę, po czym cała
trójka wsiadła do samochodu i ruszyli w kierunku cmentarza.
Nikt nie odezwał
się słowem przez całą drogę, nawet zwykle gadatliwy Raphael. Wszyscy zatopili
się we własnych myślach, nawet nie próbując przerwać ciszy, która zapanowała w
aucie.
W międzyczasie
zaczął padać deszcz. Cudowna aura na łażenie między grobami, pomyślał kąśliwie
Dante, parkując samochód tuż przy bramie.
Corinne w
całkowitym milczeniu przeszła przez bramę, nie zwracając uwagi na Ralpha i
Dantego, którzy ruszyli za nią w nieznacznej odległości. Nogi poniosły ją na
drugi koniec, gdzie roiło się od niewielkich nagrobków. To tutaj spoczywały
dzieci, które zdecydowanie za wcześnie utraciły życie.
W końcu doszła
do nagrobka w kształcie anioła. Osunęła się na ławkę i przeczytała szeptem
nazwisko wykaligrafowane złotem.
Jason Whisper.
W tej chwili
jednak stało się coś dziwnego. Nie ogarnęło jej przejmujące przygnębienie,
które czuła niemal zawsze, kiedy odwiedzała ten grób, a dziwny spokój. Poczuła
na ramieniu dłoń Dantego, Ralph przysiadł obok i oparł się o jej ramię.
Nie była już
sama. Miała wspaniałego męża i syna, który znowu dał jej szczęście.
Którego nikt jej nie odbierze.
~*~
Wiem, że nie było mnie tu bardzo długo, za co przepraszam. Cóż, nie tylko wena mnie opuściła, ale i wolny czas. Jestem jednak i mam dla Was jedenastkę.
Rozdział wywołuje we mnie naprawdę mieszane uczucia. Jest taki... ciężki. Nie pisało mi się go dobrze, i to wcale nie ze względu na wenę, ale prawdziwą bombę emocjonalną. Chciałam wszystko jakoś wyważyć, by nie przesycić, ale przyznam, że bohaterowie wymykali się spod kontroli i kasowałam niektóre akapity nawet kilka razy, zmieniając formę rozdziału. Końcową ocenę jednak pozostawiam Wam.
Jeśli chodzi o Wasze blogi - nadrobię wszystko (ech, może inaczej: postaram się) do końca wakacji. Z niektórymi jestem na bieżąco, ale nie mam weny, by napisać choćby zdanie w komentarzu, więc nie przejmujcie się, jeśli czegoś nie skomentowałam.
Dobra, kończę mój wywód. Teraz przygotowuję się do misji "Liceum" ;). Nawet nie wiem, kiedy dodam kolejny rozdział, ale powinno być już z górki, połowa planowanych rozdziałów za nami :).
Do napisania, Wasza Elif
Rozdział może i ciężki, ale szybko i przyjemnie się czyta, chociaż niektóre fragmenty wywoływały u mnie lekko mieszane uczucia, nie wiedziałam, czy mam się dziwić i zachodzić w głowę, jak mocno śmierć Jasona skrzywiła Corrine psychikę, że ta aż słyszy głosy, czy po prostu czytać dalej. Oczywiście czytałam dalej, ale to chyba jasne, skoro komentuję.
OdpowiedzUsuńCorrine zbyt to wszystko przeżywa - rozumiem, strata dziecka, zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji - nie powinna się tak zadręczać, to nie była jej wina, no dobrze, nie bezpośrednia wina, bo gdyby trochę pilniej pilnowała Jasona, być może nie byłoby tragedii.
Od razu przeczułam, że Dante albo w ogóle nie wróci do domu w Wigilię, albo bardzo się spóźni - temu to naprawdę radzę pójść do psychologa czy czegoś w tym stylu. Nie chcę pochwalać stereotypów, ale jako mężczyzna jest głową rodziny, a czegoś taka "funkcja" wymaga i na pewno nie jest to sypianie na kanapie w salonie, podczas gdy żona przeżywa załamanie.
Zastanawiam się, czy pociągniesz dalej scenę z cmentarzem, bo byłaby to dobra okazja do wprowadzenia jakiegoś nowego wątku z Ralphem, który mógłby wyjaśnić trochę rzeczy na temat jego postaci.
Ogółem dobrze, tym razem nie będę się przyczepiać, możesz się cieszyć ;__;
Corinne jest bardzo wrażliwa, co starałam się zaznaczyć we wcześniejszych rozdziałach. Owszem, być może dla Ciebie, niewrażliwej istotki, to lekka przesada ;). Starałam się jak najlepiej to opisać, bo, niestety, ale mam w rodzinie osobę, która straciła dwoje dzieci, i pamiętam doskonale, jak to przeżyła.
UsuńDante też przeżył śmierć Jasona na swój sposób. Jasne, zachowuje się bezdusznie w stosunku do Corinne, ale i on cierpiał, co także chciałam ukazać w tekście.
Hm, to wyjaśnianie będzie praktycznie na samym końcu. Teraz chcę się skupić na teraźniejszości, bo retrospekcje skończą się za rozdział, może dwa, i wręcz "polecę" z wyjaśnieniami jak burza ;)
Redbird, mój ty jeżu, dziękuję za praktyczny brak uwag ;__; Wzruszyłam się :D
Dziękuję za komentarz :)
Nie dziwię się, że rozdział mógł sprawić kłopoty, bo wiarygodne opisanie wielkich emocji do łatwych nie należy, jednak końcowy efekt bardzo mi się spodobał i uważam, że wyszło bardzo dobrze. I tekst czytało się lekko i szybko.
OdpowiedzUsuńPodobało mi się to, w jaki sposób opisałaś emocje tragające Corinne po utracie syna. Utrata dziecka była dla niej czymś niesamowicie bolesnym i nie dziwię się, że tak długo trwała w depresji. Szczególnie że wypadek widziała na własne oczy i sama siebie uważała za winną, a do tego jeszcze Dante odwrócił się od niej, jakby w ten sposób chciał potwierdzić winę żony. Rozumiem, że przeżywał wszystko na swój sposób, ale mimo wszystko powinien dać jej chociażby minimalne wsparcie, pokazać, że jej nie wini za to, co się stało, a nie spać w innym pokoju, całe dnie spędzać w pracy i z każdym dniem oddalać się od kobiety, jakby nie mógł znieść jej obecności.
Dobrze, że ostatecznie Corinne jednak się przełamała i doprowadziła do rozmowy z mężem, i sprawiła, że Dante wyrzucił z siebie złość i żal, przestał ją dusić w sobie, bo nie wiem, jak by się to dla nich skończyło.
Pozdrawiam serdecznie :)
Tak, to prawda, opisywanie emocji jest bardzo trudne, ale jeśli efekt jest zadowalający, to dlaczego nie zaryzykować? ;)
UsuńCorinne rzeczywiście bardzo przeżyła śmierć synka i trudno będzie jej wrócić do normalnego życia. A Dante? Również nie mógł sobie poradzić z tym wszystkim, a brak rozmów sprawił, że sytuacja jest jaka jest.
Ech, nawet wolę nie zgadywać; na szczęście Corinne oprzytomniała i zrozumiała, że brak porozumienia między nimi zniszczy to małżeństwo.
Dziękuję za komentarz :)
O, jak widzę nastąpił wielki powrót! Corinne i Date przeżywają ciężkie chwile. Naprawdę dobrze opisałaś ich emocje. Dobrze, że mają Raphaela, choć paradoksalnie przez to ta strata będzie jeszcze trudniejsza? Nie pozostaje nic innego, jak czekać na dalszy rozwój akcji. Nie wiem, o mogłabym jeszcze napisać na ten temat? Wyszedł dość smutny rozdział. Aha czekam nowościna Twoim drugim blogu.
OdpowiedzUsuńEch, czy ja wiem, czy taki wielki :)
UsuńTak, wcale im nie zazdroszczę żałoby; masz rację, Ralph jakoś "ratuje" sytuację, pomaga w pewien sposób pogodzić się z tym wszystkim.
Nie wiem, kiedy opublikuję dwójkę na drugim blogu, bo nie mam kiedy jej skończyć.
Dziękuję za komentarz :)
Liceum, liceum... Wiesz, w pierwszej klasie to nie masz co się przejmować, ale jak planujesz zdawać coś cięższego na maturze to lepiej od razu przyłóż się do tego przedmiotu solidnie, nawet kosztem innych. Wierz mi, świadectwo z paskiem to jest nic, jeśli potem przez taki podział masz nie zdać tego, na czym Ci zależy. Warto z niego zrezygnować. Taka rada ode mnie... ;)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, tak, był zdecydowanie bardzo emocjonalny. przyzwyczaiłam się do tego, że te Twoje właśnie takie są, lecz ten miał w sobie coś więcej. Zawsze tak jest, kiedy w rozdziale dodaje się Święta Bożego Narodzenia. To jest taki czas, w którym dosłownie każdy wszystko przeżywa ze wzmożoną siłą. i można mówić, że to nieprawda, ale zazwyczaj jednak właśnie wtedy powracają te najcięższe, bądź najwspanialsze wspomnienia, jakie człowiek posiada. I sama uważam, że to też najlepszy czas na wszelkie zmiany. :)
Cieszę się, że Corinne w końcu udało się odnaleźć spokój. Wiem, że musiało być trudno, bo rzeczywiście zadręczała się myślami, iż to właśnie ona przyczyniła się do śmierci własnego syna. Chyba nie ma gorszej rzeczy dla rodziców jak pochowanie swoich dzieci, a już na pewno pochowanie ich z myślą, że przecież w pewnym stopniu to właśnie oni się ku temu przyczynili. Na szczęście człowiek posiada taki mechanizm, dzięki któremu w końcu, czasem po naprawdę długim czasie, potrafi zaakceptować to, co mu się przytrafiło i próbuje żyć dalej. W tym wypadku Ralph pomógł bardzo. Gdyby nie on, Corinne z pewnością dalej niesamowicie przeżywałaby rozłąkę z jedynakiem. Czasami dziecko adoptowane potrafi dać czlowiekowi szczęście i ulgę w cierpieniu, które odczuwa. Coś czuję, że dzięki chłopcu małżeństwo na nowo zacznie się układać i będą szczęśliwi tak, jakby wraz z nimi żył Jason, a nie ktoś, kto jeszcze niedawno był dla nich zupełnie obcą osobą. :)
Jeszcze nie myślę o nauce, raczej o książkach i zeszytach :D
UsuńNo cóż, uznałam, że Święta będą idealną okazją do burzy emocji i takich tam innych angstów. Ale tak na serio - to właśnie wtedy najbardziej brakuje nam najbliższych, niestety.
Corinne zasługuje na spokój :) Po tym, ile wycierpiała, z pewnością należy jej się chociaż odrobina szczęścia. A Ralph chce, by jego przybrani rodzice wreszcie się pogodzili, bo mimo że jest mały, wyczuwa napięcie między nimi.
Dziękuję za komentarz ;)
Cieszę się, że dodałaś tu nowy rozdział. Te opowiadanie jest pełne emocji i tutaj było ich bardzo dużo. Biedna Corinne zupełnie się załamała po stracie synka i strasznie jej współczułam. Dante za to mnie trochę zawiódł. Wiem, że on pewnie także bardzo przeżył stratę Jasona, ale jednak powinien jakoś wesprzeć żonę, zwłaszcza, że jak się później twierdził, nie winił jej za śmierć syna. No, ale rozumiem, że każdy jest inny i inaczej reaguje toteż cieszę się, że w końcu między małżonkami doszło do porozumienia.
OdpowiedzUsuńRalph jest cudownym, niezwykłym dzieckiem, co już doskonale wiem, ale ciągle mam wrażenie, że jest kimś więcej niż tylko chłopczykiem z sierocińca. Do tego myślę, że podróż na cmentarz była dobrym pomysłem i w pewien sposób pomogła Corinne. To chyba dobry początek na zamykanie starych ran i zaczęcie nowego życia.
Wiem, że było ich mnóstwo, ale to opowiadanie psychologiczne, musiałam zaszaleć ;)
UsuńTak, i mnie Dante zawiódł, ale każdy przeżywa żałobę na swój sposób. Corinne wciąż się o wszystko obwinia, a Dante zamknął się w sobie i nie chce uwolnić się od tej skorupy.
Ralph... ja nic nie wiem, nic nie mówię ;)
Dziękuję za komentarz :)
faktycznie, jeden z najcięższych rozdziałów do napisania, ale jakże potrzebnych w tej historii. W takich przypadkach faktycznie trudno jest wyważyć emocji, ale Tobie całkiem zgrabnie się to udało. Podobało mi się, że chciałaś ich pogodzić, a może raczej zmusić do radzenia sobie z tą tragedią razem, a nie osobno, właśnie w Wigilię. jednocześnie jednak byłabym zawiedziona, gdyby udało się to tak mega w 100%, tzn. gdyby jedli tę wieczerzę, śmiali się i udawali, że nigdy nie stało się nic złego... rozmowa nie była niesamowita, ale myślę, że była przełomowa... I końcówka, pasowała i dała nadzieję. Ralph zmienił ich życie i cieszę się, że oboje zaryzykowali. Mogło skonczyć się naprawdę różnie. życzę C powodzenia w liceum i zapraszam na nowosć na zapiski-condawiramurs.blogspot.com, jestem ciekawa Twojej opinii:)
OdpowiedzUsuńUf, to dobrze, bałam się, że albo przesadzę, albo namotam, ale skoro nie masz większych zastrzeżeń, jest dobrze :)
UsuńRalph jeszcze nie zmienił ich życia - on dalej to robi.
Dziękuję za komentarz :)
gula w gardle + łzy w oczach.
OdpowiedzUsuńjuż dawno nie czułam tego, czytając. dziękuję.
Trzymam kciuki, że by im się tym razem udało!
OdpowiedzUsuń