Corinne Whisper
grzebała nerwowo w torebce, szukając swojej ulubionej czerwonej szminki. Ze
zdenerwowania trzęsły jej się ręce, przez co wysypała na podłogę prawie całą
jej zawartość. Mąż Corinne, Dante, jedynie przyglądał się temu z dziwnym
uśmiechem, opierając nonszalancko o ścianę.
– Daj już
spokój. – Nagle spoważniał. – I tak nie będziesz wyglądać lepiej.
Corinne
popatrzyła na niego z wyrzutem. Nie lubiła, gdy Dante tak do niej mówił. W
ogóle ostatnimi czasy nie podobały jej się rozmowy, jakie miedzy sobą prowadzili
– ten ton, ta złość, której żadne z nich nie potrafiło ukryć.
Corinne powoli
dochodziła do wniosku, że ich małżeństwo sypie się, jednak ani ona, ani Dante
nie starało się, by spróbować to naprawić. Przecież nie mogą być wiecznie na
siebie wściekli z byle powodu, prawda?
Dante wyszedł z
ich przytulnego domu, nie próbując nawet przepraszać żony. Nie miał siły na jej
humory i to kobiece spóźnianie się z powodu głupiej szminki. Usiadł na
drewnianej ławeczce pod ich kamienicą i zapatrzył się na oplatający ścianę
budynku bluszcz. Uwielbiał tu przesiadywać, a wszystko przez tę ciszę i widok
na pobliski park, który teraz kwitł na zielono.
Corinne,
uświadomiwszy sobie, że szminkę zostawiła w samochodzie, usiadła na skórzanej
kanapie, schowała twarz w dłonie i cicho zaszlochała. Nic, kompletnie nic się
nie układało. Nie pamiętała, kiedy ostatnio rozmawiała z Dantem normalnie, bez
jakichś uszczypliwości czy złośliwości. Nie umiała sobie poradzić z tym, że z
dnia na dzień ona i Dante odsuwali się od siebie. Skąd mogła mieć pewność, czy
w końcu ich małżeństwo nie rozsypie się?
Tylko tracę spokój.
Przecież wszystko się ułoży, pomyślała, ocierając twarz. Nie chciała, by Dante
widział, jak płacze. On nigdy nie lubił użalania się nad sobą, a w ogóle
nienawidził, gdy kobieta płakała, a jemu wypadało ją pocieszać. Corinne
pomyślała ze smutkiem, że kiedyś było inaczej. Kiedyś, jeszcze jakieś trzy lata
temu, Dante był najcudowniejszym mężczyzną, jakiego znała. A teraz? Co mogła
powiedzieć o kimś, kto był zimny i oschły, kimś, kto na każdym kroku rzucał na
prawo i lewo uszczypliwymi uwagami?
Tak bardzo
chciała, by znowu było jak dawniej…
Wreszcie
pozbierała wszystko z podłogi i niemal biegiem dotarła do samochodu stojącego
pod domem. Dante jak zwykle siedział na tej swojej ławeczce i wpatrywał się
tępo w niebo. Dzisiaj pogoda wyjątkowo dopisała – świeciło słońce i nie
zapowiadało się na deszcz.
– Możemy jechać
– mruknęła Corinne, wsiadając do samochodu.
Dante bez słowa
usiadł na miejscu kierowcy i odpalił silnik. Z piskiem opon ruszyli przed
siebie. Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, dopóki nie dotarli do centrum
Derby. Corinne nie wytrzymała napiętej atmosfery i spytała cicho:
– Co z nami
będzie?
Twarz jej męża
nagle pociemniała. Corinne zdawała sobie sprawę, że takie pytania drażniły jej
męża, ale jak mieli sobie poradzić z nawarstwiającymi się problemami, gdy żadne
nie chciało poważnie porozmawiać? A kiedyś trzeba było zadać trudne pytanie;
lepszego momentu i tak by nie znaleźli.
– Dante, spójrz
na mnie – powiedziała stanowczo Corinne, ale czuła, że za chwilę się rozpłacze.
– Nie wiem, czy
zauważyłaś, ale nie mogę. Prowadzę.
Corinne
zacisnęła usta.
– Cholera, jeśli
masz się tak do mnie odnosić, to najlepiej się nie odzywaj.
I znowu
milczenie. Corinne zdawała sobie sprawę, że rani męża, ale co miała poradzić na
to, że tak bardzo się od siebie oddalili? Chciała jedynie być szczęśliwa, tak
jak dawniej. Dlaczego nie było im to dane?
Jeszcze kilka
lat temu potrafili cieszyć się błahostkami, a teraz? Siedzieli, nie umiejąc
spokojnie porozmawiać. Zachowywali się zupełnie tak, jakby się nie znali, a
byli małżeństwem ładne dziesięć lat.
Corinne nie
tylko się denerwowała, ale też była przerażona. Z każdą chwilą zbliżali się do
obrzeży Derby, gdzie znajdował się znany w całym mieście Dom Dziecka panny Rosemary. Corinne jeszcze rano cieszyła się, że
pojedzie tam z mężem, ale ta kłótnia, którą przecież zaczęli od błahostki,
wyprowadziła ją z równowagi.
– To chyba tam –
mruknął Dante wyjątkowo opanowanym głosem, skręcając w polną drogę.
Mniej niż milę
dalej stał ogromny dom, na którego widok Corinne dostała palpitacji serca. I
pomyśleć, że właśnie tam być może jest jej przyszłe dziecko, które była gotowa
pokochać jak własne…
Dante nie
podzielał entuzjazmu żony. Zdecydowanie bardziej się niepokoił, gdyż bał się,
że nawet jeśli Corinne pokocha jakieś dziecko, to on nie będzie w stanie dać mu
szczęścia. Wciąż nie był pewien, czy chce tej adopcji, czy może zgodził się
tylko dlatego, że Corinne tak bardzo pragnęła dziecka…
Obydwoje jednak
poczuli dziwny spokój, gdy tylko zaparkowali samochód na podjeździe.
– No i już… –
westchnął Dante, gasząc silnik.
Corinne
westchnęła, odpięła pasy, jednak zamiast wysiąść z auta, zacisnęła kościste
palce na swojej torebce.
– Boję się,
Dante – nagle powiedziała.
Cały
dotychczasowy spokój ją opuścił; na jego miejsce z powrotem przyszły niepokój i
przerażenie.
– Ja też –
odparł z westchnieniem Dante. – Nie martw się, jakoś pójdzie. No chodź.
Corinne mimowolnie
uśmiechnęła się. Dante po raz pierwszy od długiego czasu powiedział do niej…
tyle ciepłych słów. I była niemal pewna, że usłyszała w jego niskim głosie,
który przecież tak bardzo kochała, troskę i nutę niepewności – zupełnie jakby
Dante bał się być dla niej po prostu dobry.
Corinne
delikatnie pogładziła jego dłoń, ściśniętą na kierownicy, i wreszcie zebrała
się w sobie. Wysiadła z samochodu i popatrzyła uważnie na masywną willę ze
szpiczastym dachem, zbudowaną z kamiennych bloków. W oknach wisiały donice z
pelargonią, a do ogromnych drewnianych wrót prowadziły kręte schody.
Corinne doszła
jakoś na miękkich kolanach do schodów i spojrzała na metalową tabliczkę z
napisem Dom Dziecka panny Rosemary.
Popatrzyła na Dantego, który powolnym krokiem zmierzał do wrót.
– No szybciej –
ponagliła go, pokonując pospiesznie schody.
Przez całe jej
ciało przebiegła fala podniecenia i radości; cały stres towarzyszący jej w
drodze odszedł w niepamięć.
Dante dalej nie
rozumiał, skąd tak nagle wzięła się poprawa humoru Corinne. Przysiągłby, że
kilka chwil temu miała ochotę się rozpłakać z przerażenia i nerwów. Zdawał
sobie sprawę z tego, że jego żona była bardzo wrażliwa.
– Jest tu jakiś
dzwonek? – spytał.
Corinne pokręciła
głową.
– Nie, tylko ta
kołatka.
Rzeczywiście,
Dante dopiero wtedy zauważył ciężką mosiężną kołatkę w kształcie lwiego łba,
przyczepioną do drzwi.
– No co? Pukaj –
mruknął.
Dalej nie był
pewien, czy dobrze postępują. Czy na pewno on i Corinne byli gotowi na adopcję
zupełnie obcego dziecka? Co się stanie, jeśli nie dadzą mu szczęścia? Co, jeśli
będą złymi rodzicami? Co, jeśli Dante nie będzie w stanie go pokochać?
Był przerażony.
Nie potrafił określić, co tak blokowało go od środka… Co się działo? Dlaczego
myśl, że będzie rodzicem, tak bardzo go martwiła? Może znowu okaże się, że jest
do niczego…
Corinne
zastukała kołatką, czując ścisk w sercu. Cała się trzęsła z dziwnej radości,
która wypełniała ją od środka. Czy można być bardziej szczęśliwym?
Drzwi otworzyły
się z głośnym skrzypnięciem. Corinne, nieco onieśmielona, niepewnie weszła do
zaciemnionego holu. Znalazła się w szerokim korytarzu; na ścianach wisiały
stare lampy, a na drugie piętro prowadziły kręte schody, przykryte grubymi
chodniczkami.
Corinne omal nie
wrzasnęła, gdy zobaczyła za drzwiami zgarbioną staruszkę, która zaczęła zamykać
powoli wrota za Dantem. Mimo że Corinne próbowała dostrzec szczegóły lica
kobiety, to przez półmrok mogła jedynie stwierdzić, że staruszka ma ostre rysy
twarzy i kupę siwych włosów, splecionych w długiego i grubego warkocza, który
spływał jej po ramieniu.
– Nazywam się
Rosemary Pesye – zaskrzeczała kobieta.
Miała na sobie
czarną suknię przypominającą te, które szyto w XIX wieku. W dodatku na szyję
zarzuciła szal, który oplatał jej chude ciało niczym kokon. Jej ręce zakrywały
obcisłe białe rękawiczki, i mimo to widać było, że jej dłonie są kościste.
Corinne i Dante dalej mieli problem z tym, by odczytać wyraz twarzy kobiety.
Jakie ona ma oczy? Jaki kształt nosa? I dlaczego uważali ją za staruszkę, skoro
nie widzieli jej zmarszczek?
– Zapraszam na
górę do mojego gabinetu.
Kiwając się na
boki, zaczęła wspinać się po schodach. Corinne i Dante niepewnie podążyli za
nią, milcząc uparcie.
– Państwo
Whisper, jak mniemam? Pani to…?
– Corinne –
wykrztusiła kobieta. – A to mój mąż, Dante.
Staruszka
otworzyła pierwsze drzwi na prawo i cała trójka znalazła się w maleńkim
gabinecie. Pod dużym oknem stało dębowe biurko i cztery krzesełka. Prawą ścianę
od góry do dołu zapełniały półki, po brzegi wypełnione książkami. Corinne znowu
poczuła się onieśmielona, jednak odzyskała spokój, gdy panna Rosemary usiadła
za biurkiem i wskazała małżeństwu, by zajęło miejsce naprzeciw niej.
– Więc chcą
państwo zaadoptować dziecko… Hm, rozumiem. Chłopiec czy dziewczynka?
Corinne
popatrzyła na Dantego. Nie omawiali sprawy płci dziecka, ale jej nie zależało
specjalnie na tym zależało.
– Syn – odparł
powoli Dante. – Chcemy syna.
Corinne nie
zaprzeczyła. Jej było to obojętne; cała się trzęsła – tak bardzo chciała już
zobaczyć dzieci, a wśród nich to jedno, które pokocha całym sercem, dla którego
zostanie matką…
– Dobrze, w
porządku… Może zanim podejmą państwo ostateczną decyzję, poznają nasze dzieci?
Proszę wypełnić te dokumenty – staruszka wyjęła je spod biurka – i wtedy
zejdziemy na dół.
Corinne ciągle
drżały palce, więc to niewzruszony i nieco poirytowany podnieceniem żony Dante
wypełnił wszystkie potrzebne rzeczy. Z każdą kolejną literką był coraz mniej
pewny, czy chce tej adopcji. Wciąż nachodziły go wątpliwości – czy to decyzja
ich obojga, czy chęć uszczęśliwienia żony, która tak bardzo pragnęła dziecka?
Gdy wreszcie
odłożył długopis, poczuł, jak delikatna dłoń Corinne zaciska się na jego ręce.
Zalała go fala ciepła i spokoju, przez co nieco łagodniej spojrzał na to
wszystko – przecież od początku ich małżeństwa obydwoje pragnęli zostać
rodzicami, więc skąd te nagłe wątpliwości? On też chciał zostać tatą, i mimo że
bardzo się bał, to jednak z pomocą Corinne…
A niech to –
zaczął się robić sentymentalny…
– Teraz
przejdziemy do bawialni – stwierdziła rzeczowym tonem staruszka, podnosząc się
i żwawo jak na swój wiek drepcząc w kierunku schodów, które prowadziły na dół.
Corinne
uśmiechnęła się do męża, czując, jak od środka rozpiera ją radość. Nie mogła
uwierzyć, że za kilka chwil zobaczy dziecko, które wkrótce u niej zamieszka,
które będzie nazywać ją mamą, będzie kochać… Och, czyż to nie było cudowne? To
uczucie, które sprawiało, że czuła się lekka jak motyl i miała ochotę krzyczeć
z radości?
Dantego jednak z
powrotem nawiedziły wątpliwości, a wcześniejszy spokój odszedł w niepamięć. Nie
miał siły na jakikolwiek uśmiech czy chociażby inny sposób na prezentację wymuszonego
optymizmu. Czy tak już zawsze będą wyglądać?
Ona – szczęśliwa
i uśmiechnięta, ale za to cholernie wrażliwa. I on – ponury, cichy,
nieprzyjemny i wciąż niepewny.
Czy nadawał się
na ojca? Co, jeśli znowu popełni błąd? Co, jeśli znowu kogoś pokocha, a ten
ktoś odjedzie nagle i bez pożegnania…?
Dante zdusił w
sobie jęk i przełknął gulę, która stanęła mu w gardle. Nie mógł pokazać
Corinne, że cierpi, bo ona wszystko strasznie przeżywała. Czasem zazdrościł jej
tej wrodzonej wrażliwości i troski, ale w tamtym momencie cieszył się, że nie
jest w stanie się rozpłakać. On wolał dusić w sobie ból, a nie jak żona płakać
i rozpaczać wiele miesięcy.
Zdawał sobie
sprawę, że raniło go wiele rzeczy, ale jeśli miałby popadać w depresję przez
każde niepowodzenie, każdą troskę…
Wtedy ani on,
ani Corinne nie zostaliby małżeństwem, bo wzajemnie by się nie znosili. Oni po
prostu się uzupełniali. Corinne o wszystko się troszczyła, zawsze się
uśmiechała i potrafiła każdemu wszystko wybaczać. Przez swoją wrażliwość nie
umiała sobie poradzić z większymi problemami, jednak wtedy to Dante wkraczał do
akcji. On był dla niej podporą, to on się nią opiekował, jak czasem w nocy
budziła się z krzykiem, szlochając głośno. To on jej zawsze pomagał, gdy
przechodzili obok sklepu z zabawkami, a na wystawie leżał mały pluszowy miś…
Dante bał się,
że kiedyś i on się złamie. Co wtedy się stanie? Jak wtedy sobie poradzą?
Nie myśl o tym,
skarcił się w myślach. Nie mógł dać się ponieść emocjom. Był dorosły, do
cholery, mógłby wykazać się chociaż odrobiną spokoju. Rzadko kiedy płakał i do
pewnego czasu był bardzo opanowany. Niestety, powoli stawał się kłębkiem
nerwów, przez co ranił Corinne.
Nigdy nie lubił
oglądać malującego się na jej ślicznej twarzy rozczarowania czy smutku,
ponieważ wiedział doskonale, że to jego wina. Nie wiedział jednak, jak mógłby
powstrzymać się przed tymi złośliwościami.
Gdy stanęli
przez dwuskrzydłowymi drzwiami prowadzącymi do bawialni, oboje poczuli, jak z
powrotem do ich serc skrada się strach. Corinne była pewna, że chce dziecka,
ale czy Dante też pragnął tego tak bardzo jak ona? Nie chciała, by robił coś z
przymusu, bo przecież nie na tym to polegało. Ale tak bardzo chciała zostać
matką…
Panna Rosemary
pchnęła drzwi i wszyscy troje znaleźli się w dużym pomieszczeniu, gdzie
pachniało kurzem unoszącym się w powietrzu. Przez ogromne okna do bawialni
sączyło się ciepłe światło, w rogu stał stary telewizor, a na podłodze leżały
zabawki. Dzieci siedziały na dywanie, bawiąc się i śmiejąc. Corinne chłonęła
ten widok oczami, starając się wodzić wzrokiem po twarzy każdego dziecka.
Dante stał
onieśmielony, słysząc, jak powoli gwar w bawialni cichnie. Wszystkie dzieci
obróciły głowy w kierunku nowo przybyłych osób. Na ziemię pacnęło kilka
zabawek, a ciszę w pomieszczeniu wypełniły głośne oddechy niektórych osób.
– Proszę wejść –
rzekła cicho panna Rosemary, odsuwając się nieco.
Corinne
postąpiła krok do przodu na miękkich kolanach. Jej wzrok nerwowo przebiegał po
twarzach zebranych w bawialni dzieci.
Najpierw w oczy
rzuciła jej się blada twarz przerażonej blondyneczki, która miała na oko siedem
lat. Corinne długo wpatrywała się w zielone oczy dziewczynki; z uwagą śledziła
bieg grubego warkocza sięgającego małej pasa, po czym zrozumiała, że
dziewczynka nie zostanie jej dzieckiem.
Potem natrafiła
na chłopca. Miał ciemne włosy i piegowatą twarz, a łokcie pozdzierane. Po
policzku biegły mu blizny i szramy, których zapewne nabawił się podczas zabawy.
Psotnik, pomyślała Corinne, rezygnując nagle.
Zastanowiła się,
czy właśnie tak powinna wybierać dziecko. Sama nie wiedziała, jak to rozegrać.
W jaki sposób miała wybrać maleństwo, które pokocha?
I wtedy nagle
jej wzrok spoczął na niskim blondynku z okrągłą buzią i wielkimi okularami na
nosie, siedzącym przy stole i patrzącym z uśmiechem na Corinne. Jej serce
nagle zamarło.
Po wielu miesiącach wreszcie poczuła dotyk szczęścia.
~*~
No i wreszcie skończyłam pierwszy rozdział. Szczerze powiedziawszy, bałam się, że zejdzie mi dłużej pisanie tego wszystkiego, ale jakoś się udało.
Wow, pierwszy rozdział, a ja już mam aż czterech obserwujących *.*. Czuję się fajna dobrze jak na tę pogodę.
Następny rozdział ukaże się pod koniec października.
Liczę na szczerze opinie. Do napisania.
Elif
Uwielbiam twoje opowiadania. A ten rozdział naprawdę bardzo mi się podobał. Na początku miałam wątpliwości co do tego czy ta para powinna adoptować dziecko. Nie wyglądali na szczęśliwych i chyba prędzej spodziewałabym się rozwodu niż adopcji, ale później zmieniłam zdanie. Zrozumiałam, że Dante mimo okazywanego chłodu i uszczypliwości kocha żonę i chce ją uszczęśliwić. Bardzo fajnie ukazałaś emocje, które targają mężczyzną. Chociaż czy adopcja dziecka, gdy jedno z małżonków nie jest w 100% do tego przekonane jest dobą decyzją? No, ale z drugiej strony każdego przyszłego rodzica pewnie nachodzą wątpliwości. Dobra zostawiam ten temat. Na koniec napisze, że czekam na kolejny rozdział i ciekawa jestem tego adoptowanego chłopczyka.
OdpowiedzUsuńUwielbiasz moje opowiadania? ;D Chyba powinnam pokazać Ci jakieś stare twory, które zalegają na półkach - to dopiero jest odjazd! XD
UsuńChyba odechciałoby Ci się czytać ;D
Wiem, że w tym momencie dziwnie wygląda to, że mimo kryzysu chcą zaadoptować dziecko. Wszystko wyjaśni się później - chyba w następnych rozdziale, tak mi się wydaje.
Miejmy nadzieję, że chłopczyk okaże się tak uroczy jak Adam ;D
Tak, Dante bardzo kocha żonę, ale chyba nie ukazałam tego tak bardzo, jakbym chciała - w sensie w tym rozdziale. No cóż, to opowiadanie psychologiczne, więc na pewno jeszcze będę o tym pisać. Miejmy nadzieję, że dłuuugie i, niestety, ale konieczne przy tym rodzaju opowiadań opisy uczuć nie będą zbyt monotonne.
Do następnego rozdziału ;D
Dobrze, że jeszcze mam ostatnie dni wakacji, to spokojnie mogłam przeczytać.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy adopcja dziecka w tym momencie, to dobry ruch ze strony Corinne i Dantego. Nie dogadują się, tak jakby chcieli. Poza tym rozumiem strach Dante przed dzieckiem, mogą sobie nie poradzić. Skoro potrafi być nieco złośliwy dla żony, która potem płacze, to jak będzie z dzieckiem?
Poza tym polubiłam Dante. I naprawdę rozumiem jego postawę i jego zachowanie. Póki co o Corinne nie mogę wiele powiedzieć, jeszcze nie przemawia do mnie. W sumie też nie miałabym pojęcia, jak "wybrać" dziecko spośród tylu buziek, które tak oczekują miłości.
Czekam na następny rozdział :).
Pozdrawiam i serdecznie zapraszam do siebie!
http://operacja-zycie.blogspot.com
Ja uwielbiam Dantego *.*. To znaczy jeszcze nie jest opisany tak dokładnie, ale wraz z rozwojem akcji powinno być lepiej.
UsuńW tym rozdziale bardziej skupiłam się na Dantem, jednak w następnym postaram przedstawić nieco lepiej Corinne.
Dziękuję za opinię ;)
Wydaje mi się, że Dante twardo stąpa po ziemi i rozważa wszystko, a Corinne (przynajmniej w tym rozdziale) na wszystko patrzyła przez pryzmat "tak bardzo chcę być mamą". Mam nadzieję, że mimo wszystko im się uda :).
Usuńło matko... Dlaczego dopiero gdy skończył się wpis, skończyło się narzekanie Dante? Już go nie lubię.
OdpowiedzUsuńCorinne, Corinne... jezu, psychopatka po trawce.
Tak, to było nad wyraz szczere. Czytając to błagałam, żeby Dante przestał się użalać.
Nie wiem, co o tym sądzić. Mam mieszane uczucia. Chłodny jak skała, niewzruszony Dante i chora na umyśle Corinne. Wybuchowa mieszanka. ;-; Ten chłopczyk to pewnie będzie jakiś syn szatana. .__.
Jak już mówiłam, mieszane uczucia. Nie ocenię tego bardziej szczegółowo po pierwszym wpisie.
Ty pacz, wreszcie coś ambitnego z mojej strony! ;o
Wow, po raz pierwszy nie spodobało się coś, co wyprodukowałam ;_;. Ej, niefajnie, nooo.
UsuńCorinne nie jest psychopatką, Dante jest świetny - baaaardzo świetny, a dziecko raczej nie będzie szatanem.
I Dante nie narzekał. On myślał. No wiesz, trybiki mu w głowie chodziły. Zdarza się.
Całuję Cię serdecznie ;*
I nie, nie było to ambitne <3 XD Liczyłam na coś dłuższego, słońce.
A tak a propos - kiedy dodasz nowy rozdział? Bo coś się nie mogę doczekać.
Szczerze? Raczej nigdy, bo znudziło mi się i nie mam weny. ~~
UsuńOjejciu, jak mi się smutno zrobiło jak czytałam ostatnią scenę :(. Jakby Corinne wybierała szczeniaczka w schronisku :(. Mam nadzieję, że jednak się tam ułoży i da szczęście, któremuś dziecko ^^. A żeby się tego dowiedzieć, chętnie poczytam kolejne rozdziały :>.
OdpowiedzUsuńhttp://na-jednej-z-dzikich-plaz.blogspot.com/
Któreś dziecko na pewno wybiorą ;). I cieszę się, że rozdział wywołał w Tobie tyle emocji ;D
UsuńOpowiadanie zapewne przeczytam.
Dziękuję za opinię.
Bardzo mi się podoba. Ciekawie są opisane emocje i w ogóle. Zastanawiam się tylko, czy zamierzasz dodać wątek fantastyki?
OdpowiedzUsuńBo blog się nazywa szepty aniołów czy będą anioły, czy to taka przenośnia?
z niecierpliwością czekam na następny rozdział!
Tak, będzie tu fantastyka, ale bardzo subtelna ;3 To opowiadanie z kategorii low fantasy, więc samego wątku nadnaturalnego nie będzie za wiele ;)
UsuńDziękuję za opinię ;)
cześć (ponownie).
OdpowiedzUsuńjej trochę mnie zaskoczyłaś. w zapowiedzi była mowa o Dante. a ja sobie myślę, kurczę - będzie Dante Amaral! Dante Amaral! Dante Amaral! ale jednak nie. akurat mi pasował ten wir pracy do niego, ale no nic. jedziem z tym śledziem.
Corinne i Dante (swoją drogą dziwne imię babeczce dałaś, oj dziwne) są małżeństwem. maja tak skrajnie różne charaktery, że aż sie uzupełniają. :) no ale przeciwieństwa sie przyciągają. ;) podobno.
czyżby już wcześniej mieli dziecko? i czyżby w jakiś sposób je stracili? stąd mógłby sie wziąć strach Dante przed adoptowaniem dziecka.
może gdy Młody zamieszka z nimi, stosunki (bez skojarzeń!) pomiędzy mini sie poprawią? miejmy nadzieję.
i mam taką małą запросить. nie da sie pisać krótszych rozdziałów? niektórzy (czyli np. ja) nie maja tyle czasu żeby przeczytać ze zrozumieniem i jeszcze zostawić po sobie dobry komentarz. ;)
pozdrawiam, Jagoda :*
http://zbyt-trudne.blogspot.com/
No nie wiem, czy uda mi się pisać krótsze rozdziały ;p
UsuńTeż cierpię na brak czasu, niestety ;( Konkurs z biologii już w ten piątek, a ja jak szalona czytam botanikę ;D Nie mam na nic siły ;_;
Jakiej długości rozdziały by Ci się podobały?
No cóż, ja raczej stawiam na opowiadania własne ;D Żadnych gwiazd, żadnych Bieberów, One... Directions? Dobrze napisałam? Wolę własne postacie, nawet jeśli mają dziwne imiona, jak Corinne ;D (a właściwie, dlaczego niby to imię jest dziwne?).
Nic nie mówię, wszystko okaże się później ;D. Czy mieli wcześniej dziecko? Hm, być może, być może ;D Ale niekoniecznie ;p
również pozdrawiam, Elif ;*
Dante Amaral to skromny siatkarz. :D
UsuńAha ;)
UsuńNiestety, siatkówka jest mi bliska jedynie na w-fie, nic poza tym ;<. Nie znam zawodników, tzn. tych naszych kojarzę, ale to wszystko ;(
Ten blog juz długo na mnie czekał w zakładkach... czemu ja to tak długo odwlekałam?! Po pierwszym rozdziale jestem stuprocentowo pewna że opowiadanie mi się spodoba i przewiduję dziś bezsenną noc :D rozdział jest cudowny, pięknie napisany, polubiłam Dantego :D Corinne też jest świetną postacią i już się nie mogę doczekać przeczytania drugiego rozdziału, wiec kończę komentować i idę czytać <3
OdpowiedzUsuńTrafiłem na twój blog zupełnie przypadkiem i zaczynając czytać pierwszy rozdział wsiąkłem jak kamfora. Nie wiem gdzie jestem i czy aby na pewno w realnym świecie, jednak wiem jedno z całą pewnością - Twoja powieść rozpoczęła się wspaniale. Gdy tylko znajdę trochę czasu na pewno doczytam to do końca. Puki co wstawiam button na swoją stronę, a jesli nie masz nic przeciwko to zapraszam do siebie jaredcold.blogspot.com, być mmożee odwdzięczysz się tym samym.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Jared Cold :D
Brzmi jak ten film, gdzie okaże się pod koniec, że wszyscy są aniołami :))
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie chodziło za mną już od jakiegoś czasu, ale dopiero dziś postanowiłam usiąść i przeczytać oraz skomentować. I wiesz co ci powiem? Jestem nim zachwycona! Czytałam z zapartym tchem ;)
OdpowiedzUsuń