Trzy lata później
Lato w Derby było naprawdę upalne. Corinne leżała
wygodnie na plecach, obserwując czyste błękitne niebo. Wreszcie mogła odpocząć
od obowiązków domowych i ciągłej pracy nad powieścią, którą zaplanowała napisać
po długiej przerwie w tworzeniu.
– Jak tam? – Dante pochylił się nad żoną, by ją
pocałować. – Odpoczywasz chociaż trochę?
Corinne nasunęła na nos okulary przeciwsłoneczne i
uśmiechnęła się chytrze.
– Jasne. Dzisiaj dzięki tobie jestem wolna od
brudnych pieluch i kaszek dla dzieci. Jesteś nieoceniony, gdy masz urlop.
– Chyba nie narzekasz.
– Ja? Nigdy. Cieszę się, że mam dla kogo gotować, a
nawet komu co godzinę zmieniać pieluchy.
Nagle usłyszała radosny śmiech dziecka, które
pacnęło obok niej, jeszcze nienauczone robić więcej niż kilka kroków.
– Oho, o wilku mowa. – Uśmiechnęła się Corinne,
biorąc w ramiona małą Marie. – Jesteś głodna?
Mała jednak pokręciła głową, niezgrabnie przetoczyła
się przez mamę i usiadła na kolanach Dantego. Objęła ojca za szyję i złożyła mu
na policzku mokry pocałunek.
Co jak co, ale urodziła im się bardzo empatyczna
córka, która uwielbiała okazywać swoją miłość do rodziców. Corinne bardzo
cieszyła się z tego powodu: uwielbiała tulić małą w ramionach przez wiele
godzin, a wprost kochała momenty, gdy Marie obejmowała ją swoimi drobnymi rączkami
i uśmiechała się uroczo, wiedząc, jaką przyjemność sprawia tym gestem matce.
Nawet teraz, siedząc na kocu w cieniu drzewa,
uśmiechała się szeroko do każdego, kto przechodził obok.
Właśnie spędzali niedzielne popołudnie nad brzegiem
Derwentu, dokładnie w miejscu, w którym przed szesnastoma laty Corinne poznała
Dantego w pewien deszczowy dzień. Ponieważ Marie była bardzo ruchliwym
dzieckiem, postanowili, że wybiorą się tu, by odpocząć od codziennych
obowiązków, które spadły na nich wraz z narodzinami małej.
Kobieta dalej była niezmiernie wdzięczna za cud,
jaki ją spotkał. Przez całą ciążę obawiała się, że znowu wydarzy się jakaś
tragedia, a tu proszę! – Marie była zdrowym, szczęśliwym dzieckiem, które miało
kochających się rodziców.
Oboje z Dantem nawet na moment nie zapomnieli o
Raphaelu, tak jak prosił ich o to w liście ponad dwa lata temu. W jego starym
pokoju, który teraz był rezydencją Marie, stało wiele fotografii
przedstawiających Jasona i Emily. Niestety, chociaż zrobili kilka zdjęć
Ralphowi, po wywołaniu okazało się, że na żadnym z nich nie zachował się jego
obraz. A szkoda, bo coraz trudniej było im odtworzyć w pamięci wygląd chłopca.
Owszem, długo ubolewali nad tym, że Ralph zniknął,
ale na swój sposób pogodzili się z tym. Chociaż do tej pory ani razu go nie
zobaczyli, często wyczuwali jego obecność. Wiedzieli, że – tak jak obiecał –
czuwał nad nimi bezustannie. Jego obecność bywała wręcz odczuwalna; raz po raz
w domu unosił się charakterystyczny zapach chłopca, a jego zabawki, chociaż
nietknięte przez żadnego domownika, a zwłaszcza Marie, codziennie zmieniały
swoje miejsca.
Tęsknili za jego śmiechem, charakterem i
usposobieniem, jednak wiedzieli, że ból czy smutek jest nie na miejscu. W końcu
zapewniono ich, że jeszcze spotkają się nie tylko z nim, ale i ze swoimi
zmarłymi dziećmi, za którymi również bardzo tęsknili.
Starali się żyć normalnie, mimo że byli świadkami
prawdziwego cudu.
Nie zapomnieli również o Jimie, którego widzieli
ostatni raz na Wigilii z Ralphem. Dante trochę ubolewał, że jego przyjaźń z bezdomnym
mężczyzną się skończyła, zanim tak na dobre rozpoczęła, ale wiedział, że tak
musi być.
Oboje starali się jak najlepiej wypełniać powierzone
im zadania: dbali, by ich małżeństwo wciąż rozkwitało, otaczali Marie pełnią miłości
i troski, ale też i pielęgnowali pamięć o osobach, które mieli zaszczyt poznać,
a które zeszły już z ich drogi.
Wiedzieli, że wszystko, co ich spotkało, naprawiło
całe ich życie.
I byli za to przeogromnie wdzięczni.
~*~
Nora wyjrzała przez okno i jęknęła głośno. Właśnie
spadła kolejna porcja śniegu, jakby tego, który zalegał do tej pory, było
jeszcze za mało. Nienawidziła norweskiego klimatu. Odwróciła twarz od okna i
utkwiła wzrok w mężu, który pochylał się nad talerzem zimnej już zupy.
– O czym myślisz? – spytała, wyciągając z piekarnika
świeże pierniczki.
– Sam nie wiem... Mam dziwne przeczucie, że dzisiaj
coś się wydarzy.
Nora wywróciła oczami, kręcąc głową. Jej mąż Robert
codziennie miał jakieś przeczucia, a do tej pory sprawdziło się tylko jedno,
chociaż Nora wolałaby nawet o tym nie myśleć. Ten jeden raz, gdy spełniło się
to, o czym mówił Robert, był najgorszym dniem w jej życiu.
Czy może stać się coś okropniejszego niż śmierć
jedynego dziecka?
Do dzisiaj żałowała, że pozwoliła Annie wyjść na tę
cholerną imprezę. Gdyby nie ta decyzja, czternastoletnia wtedy dziewczyna wcale
by nie wsiadła z pijanym chłopakiem do samochodu, a potem rozbiła się o
najbliższe drzewo. A co dodatkowo ją frustrowało? Że jemu nic się nie stało, a
jej córka nie żyła już od dwóch lat!
– Nie gadaj, tylko jedz – burknęła nieprzyjemnie,
wciąż kręcąc głową.
Znowu wyjrzała na zewnątrz i zmarszczyła brwi.
– A kogo znowu tu niesie? – zadała to pytanie
bardziej sobie niż Robertowi, który jednak był pogrążony we własnych myślach.
Wytarła dłonie ściereczką, zdjęła kuchenny fartuszek
i wyszła do przedpokoju, by jak najszybciej pozbyć się intruza. Człowiek ten
nie wyglądał zbyt elegancko, przynajmniej przez szybę; Nora przypuszczała, że
był to jakiś biedak, który chciał wyciągnąć od niej pieniądze na alkohol.
Otworzyła drzwi dokładnie w momencie, gdy rozbrzmiał
dzwonek. Zlustrowała wzrokiem mężczyznę, który stał u progu. Był niski, pulchny
i ubrany zdecydowanie zbyt lekko jak na tę iście zimową pogodę. Miał jednak
serdeczny uśmiech i piękne, niebieskie oczy.
– Dzień dobry. Nazywam się Jim Anderson. Przychodzę
do pani z wielką prośbą... Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, a dzieci z
pobliskiego domu dziecka pragną zostać przyjęte na ten okres do czyjegoś
domu... Czy chciałaby pani wraz z mężem przygarnąć jedno dziecko?
Nora uniosła brwi w geście zdumienia.
– Ja?
– Tak. I czuję, że nawet wiem, kto będzie dla pani
idealny. Mieszka u nas taki chłopczyk, ma jedenaście lat... Nazywa się Michael,
sądzę, że będzie idealny...
Jak każdy anioł.
~*~
Z góry przepraszam za ten chaotyczny natłok myśli gdzieś poniżej; nie mam pojęcia, co napisać w takiej chwili.
To
już jest koniec…
Kurczę, ciężko mi w to uwierzyć. Może
nawet nie w to, że w ogóle udało mi się skończyć to opowiadanie, chociaż i
tutaj miałam wiele załamań i kilka razy przeszło mi przez myśl, by przerwać je
w połowie, ale w to, że opublikowałam ostatni rozdział, epilog i… wszystko się po
prostu skończyło.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie
zżyłam się z bohaterami. Miałam z nimi do czynienia jakieś półtora roku, dużo
myślałam o tej historii, a zaczęło mi ich brakować, gdy pisałam ostatnie
rozdziały. Najbardziej chyba zatęsknię za Corinne – może z powodu sporego
podobieństwa między mną a nią? Sama nie wiem. Polubiłam ją, jak słowo daję.
Teraz chciałabym podziękować wszystkim,
którzy czytali moje wypociny. Mogłabym tak wymienić naprawdę sporo osób, jednak
zabrakłoby chyba znaków, więc ograniczę się do tych, którzy potrafili i
pochwalić, i zaznaczyć błędy, skrytykować, ale i pogratulować: atmosphere, Alicji A, Condawiramurs, Alutce,
Antosi i Idylli W., ale też wszystkim anonimowym czytelnikom, którzy – mimo
że się nie ujawnili – to czytali to opowiadanie.
Dziękuję każdemu z osobna, kto poświęcił
choć chwilę na przeczytanie przynajmniej fragmentu opowiadania. To dla mnie
naprawdę wiele znaczy, możecie mi uwierzyć.
Teraz jeszcze taka mała prośba: niech pod
epilogiem każdy, kto przeczytał „Anielskie…” do końca, napisze chociażby
„Przeczytałem/Przeczytałam”. Miło by było na koniec zobaczyć coś takiego nawet
od anonimowych czytelników. ;)
Wiem, że szablon już wcześniej się tu
pojawił, ale po długim szukaniu doszłam do wniosku, że najlepiej oddaje cały
klimat tego opowiadania.
Jej, smutno mi :c
Teraz chyba nastał czas na małą reklamę.
Jeśli wciąż znajduje się tu ktoś, kto
nie ma jeszcze dość mojej twórczości, to serdecznie zapraszam na nowego bloga: Twoje marzenie.
Boję się napisać, że to koniec. Nie chcę
tego robić :c
Tak więc – ostatni raz na tym blogu:
Do
napisania! – Wasza Elif, wciąż tak bardzo przerażona.
♥
OdpowiedzUsuń♥
Przeczytałam!
OdpowiedzUsuńNieco dziwnie przeczytać epilog "Anielskich szeptów", poważnie, tak mi teraz... nieswojo ;___; ale też miło, bo dumna jestem, że udało Ci się to skończyć! Gratki ~<3
Koniec końców cieszę się, że Corrine i Dante wyszli na prostą, a Marie, chociaż mało o niej było, przypadła mi do gustu - dziwne, ponieważ ja z reguły nie lubię dzieci, tych na papierze również.
Ogółem mówiąc, mimo że nie każda postać mi się spodobała, wszystkie wykreowałaś nieźle, chociaż przyznam, że niektóre były nieco słabo zarysowane, brakowało im wyrazu, ale to nie grzech, prawda? Ważne, że każdy wątek miał swoje miejsce w fabule i pod koniec opowiadania się rozwiązał, w ten czy inny sposób, tworząc elegancką, dopracowaną całość. Mogę się przyczepić do tego, że rozdziały - nie wszystkie oczywiście - były dosyć krótkie i zanim na dobre dało się wczuć w opisaną scenę, to ta już dobiegała końca. Kilka słów o Twoim stylu? Lekki, przyjemny, powiedziałabym "współczesny", ponieważ nie ma przesadyzmu przy opisach, tj. nie walisz kwiecistych zdań, które nieco ciężko jest czytać (taak, to jest coś, czego mi brakuje - nie żebym narzekała)
Całe opowiadanie, chociaż czasami gubiłaś ten sens, wydaje się mieć ręce i nogi. Nie ma niepotrzebnych wątków ani postaci, są nawet te symboliczne dla bohaterów miejsca, do których powracasz, tylnymi drzwiami wpuszczając trochę powiewu przeszłości (geez, co to za wyrażenie, nie zabij mnie za to) Osobiście dodałabym trochę więcej opisów otoczenia.
Czasami zdarzały się powtórzenia, ale z doświadczenia wiem, że pewnie były to powtórzenia z rodzaju takich, które zauważa się dopiero po opublikowaniu czegoś na blogu (mimo sprawdzenia 1736753x razy) Błędy tutaj były naprawdę rzadkością, kolejny plusik.
W sumie to tyle ode mnie, powiedziałam, co chciałam, więc nie ma sensu lać wody. Gratuluję jeszcze raz i na pewno niedługo zajrzę na drugi blog~~^^;;
Wow, tyle miłych słów od Ciebie, że aż patrzę z niedowierzaniem ;D
UsuńZdaję sobie sprawę z wielu niedociągnięć, błędów wszelkiego rodzaju, powtórzeń i innych potknięć, których nie wyeliminowałam podczas sprawdzania tekstu lub które pojawiły się nieświadomie. Niedługo siądę do opowiadania i porządnie poprawię, ale na razie muszę odpocząć od tej historii, bo te wszystkie aniołki śnią mi się po nocach :D
Nie, nie zabiję Cię za to wyrażenie, chyba nawet gdzieś je zapiszę, bo mi się podoba ;3
Dzięki za tak wyczerpujące podsumowanie opowiadania. Mam nadzieję, że następne spodoba Ci się nawet bardziej, już ja się o to postaram :)
Dziękuję za opinię i za to, że dotrwałaś ze mną do końca <3 Jesteś nieoceniona ;*
Elif
och, och, och!
OdpowiedzUsuńdziewczyno, ogarnij się i zbierz myśli do kupy!
ok, pomogło. a teraz do rzeczy, czyli zacznę od końca :)
iiii! dziękuję za wyróżnienie! właściwie to ja powinnam podziękować Tobie, bo gdybyś Ty nie przeczytała mojego nędznego opowiadania i tak ładnie po nim nie pojechała, ja nigdy bym się tutaj nie znalazła! więc - DZIĘKUJĘ! ♥
nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się, ze Cori i Dante są w końcu szczęśliwi. po tylu latach cierpienia, przeżyciu pogrzebów własnych dzieci... inni być może by się poddali, nie podjęliby walki o lepsze jutro. i być może gdyby nie Bóg i jego pomoc, to małżeństwo podzieliłoby los innych.
ale najważniejsze, że teraz jest już dobrze.
czyli skandynawskie małżeństwo będzie kolejnym, któremu pomoże Rafi... przepraszam Michael. (to imię umiem chociaż napisać bez zerkania wyżej kopiuj-wklej [no może z wyjątkiem Dantego]) :) oby poszło mu chociaż w 99,9% tak dobrze jak u Cori i Dantego :)
dziękuję jeszcze raz za to opowiadanie :*
Nie no, bez przesady :) W sensie, ja niczego nie zjechałam, a na pewno nie Twojej twórczości ;3 Zresztą, to Ty pierwsza mnie znalazłaś, jeszcze na "Spadających marzeniach", nie pamiętasz? A nasz Jeż? A Paróweczka?! :D
OdpowiedzUsuńCieszę się ich szczęściem, bo nie chciałam kończyć tego opowiadania jakoś ponuro... Chociaż to słodko-gorzkie zakończenie bez Ralpha jest jak najbardziej okej ;D
Tak, skandynawskie małżeństwo jest kolejnym "celem" ;) Aczkolwiek nie zamierzam pisać kontynuacji, skupiać się na ich losach, bo wszystko, co chciałam zawrzeć w opowiadaniu, zostało przedstawione, więc teraz należy skupić się już tylko nad nową historią :)
Dziękuję za opinię :) Wiele dla mnie znaczy :)
Elif
ja Cię znalazłam? ;o a nie Ty mnie?
OdpowiedzUsuńJeża i Paróweczkę oczywiście pamiętam, o nich nie da się zapomnieć! :)
masz rację, nie jest potrzebna kontynuacja tym razem na terenie Skandynawii. obawiam się, że po tym opowiadaniu mogłoby Ci zbraknąć pomysłów *,* nie no żart :*
Kurczę to już epilog. Naprawdę polubiłam Twoje opowiadanie i bohaterów. Cieszę się, że w życiu Corinne i Dantego teraz dobrze się układa. Mała Marie jest słodka. Jak to mówią: nawet po największej burzy wschodzi słońce :)
OdpowiedzUsuńPodobał mi się fragment o Robercie i Norze. Dobrze wiedzieć, że Ralph i Jim dalej działają. Znając ich z pewnością pomogą parze pogodzić się z przeszłością i odnaleźć szczęście.
Dziękuję za podziękowania :) No i dziękuję za opowiedzenie nam tej historii do końca.
Nie zostało mi nic innego jak przenieść się na Twój kolejny blog. Z chęcią się dowiem o czym piszesz tym razem.
Pozdrowienia i uściski :D
Tak, to już epilog :)
UsuńCieszę się, że zakończenie przypadło Ci do gustu, długo nad nim myślałam, a uważam, że tak, jak zostało napisane, jest dobrze :)
Dziękuję za opinię i do zobaczenia na nowym blogu ;)
Nieee, jak mogłaś to zakończyć! Jest mi tak smutno i pusto. To uczucie gdy obejrzało się jakiś zajebisty film, a on nagle po prostu się kończy i... I człowiek nie wie co zrobić dalej ze swoim życiem. Kurcze, ale jakoś to przeżyję i mam nadzieję, że dalszy sens życia odnajdę w Twoim następnym opowiadaniu. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za tak miłe słowa; mam nadzieję, że następna historia spodoba Ci się tak samo, a może nawet bardziej ;)
UsuńElif
Tak to już bywa w życiu, Elif, coś się musi skończyć, by zacząć się musiało, coś. Mnie również będzie brakowało Corinne i Dantego. Cieszy mnie, że mają teraz Marie i jest to szczęśliwa wesoła dziewczynka Raphael dobrze im wywróżył. Okazał się znakomitym Aniołem Stróżem, a ta końcówka to już kolejne mistrzostwo! Nowa rodzina, która straciła dziecko i ten Jim, który znowu się pojawił jako patron pokrzywdzonych. Jeśli zrobiło Ci się przykro z powodu moich uwag to przepraszam. Piszesz świetnie zresztą świadczy, o tym pomysł na kolejne opowiadanie. Korzystając z chwili czasu postanowiłam skomentować Epilog. Teraz z wielką przyjemnością zacznę studiować twe nowe ARCYdzieło... PS. Bardzo mnie cieszy to, że wymieniłaś mnie w gronie tych wybranych. Jednak złóż podziękowania przede wszystkim sobie. Kończę myślę w ładnym stylu na Anielskich szeptach, ale zaraz znów się przywitamy u Ciebie. U mnie prace renowacyjne zakończone. Niestety ten tydzień cały czas byłam rozjazdach także dopiero teraz ostatecznie mogę pisać... Już przelogowuje...
OdpowiedzUsuńNo cóż, wszystko ma swój koniec ;c
UsuńJestem zadowolona z takiego obrotu spraw w tym opowiadaniu. Chciałam, by wszystko dobrze się skończyło, ale dodałam też trochę goryczy - nie ma już z nimi Ralpha.
Ech, czy ja wiem, czy od razu jakieś arcydzieło :)
Dziękuję za opinię :)
Elif
Przeczytałam i uważam, że twoje opowiadanie jest najlepsze z tych których przeczytałam do tej pory. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńPo pierwsze, gratuluje Ci wytrwałości i dokończenia opowiadania. To zawsze sie liczy. Po drugie, mimo ze nie jest to do konca cos, co mnie przekonuje i ze zakończenie nie zaskoczyło mnie zbytnio,uwazam, ze całość prezentuj sie naprawde donrze, a zastosowany zabieg polegający na zakończeniu opowieści początkiem mastpnej jest naprawde dobry, bardzo zgrabny i b.mi sie spodobał. Ciesze sie,ze Coline i Dant odnaleźli szczescie i spokój, jktorych tak potrzebowali, ze maja dziecko, ze kochają sie. To daje naprawde dobry wydźwięk, nadzieję.jeste, przekonana, ze córeczka bedzie zyla długo o szcześliwie. Zaprszam na nowosc na zapiski-condawiramurs.blogspot.com
OdpowiedzUsuńWiem, że zakończenie do porywających i zaskakujących nie należało :c Za dużo zdradziłam wcześniej, buuu ;/
UsuńTo opowiadanie miało dawać nadzieję na lepsze jutro :) I ja również cieszę się takim obrotem spraw, bo nasi bohaterowie zasłużyli na szczęśliwy koniec ;)
Dziękuję za opinię :)
Witam.
OdpowiedzUsuńW związku z ostatnimi zmianami na Rejestrze blogów podkategoria fantasy została podzielona na pięć podgatunków (dark, heroic, high, low, urban). Proszę o wybranie jednego z podgatunków i poinformowanie mnie o tym pod postami znajdującymi się na stronie głównej lub w zakładce „pytania i prośby”. W razie wątpliwości szczegółowe informacje na temat podgatunków można znaleźć TUTAJ.
Pozdrawiam
O rany... sama nie wiem, co powiedzieć. Te tekst jest po prostu... cudowny! Nie dość, że napisany świetnym językiem, to jeszcze w taki sposób, że wręcz zmusza do przeczytania całości jednym tchem. Piękna historia, przypominająca trochę przypowieść, a trochę współczesną baśń... barwnie opisane emocje - aż mnie dziwi, że można było tak to wszystko ująć, nie znajdując się jednocześnie w skórze tych ludzi! Nie wiem, jak udało ci się to sprawić, ale Raphaela wprost pokochałam - ja, niecierpiąca dzieci samotniczka :D
OdpowiedzUsuńDo tego jeszcze ta atmosfera... Nie mam bladego pojęcia, jak to robisz, ale potrafisz sprawić, że twoje teksty są jakieś takie... ciepłe i miękkie. Coś jak wygrzewający się koło kominka kot :)
Zaraz dorwę się do innych twoich blogów, o ile istnieje taka możliwość. Zapraszam też do siebie:
http://jestem-mentalnym-moherem.blogspot.com/
Przeczytałam
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam!
OdpowiedzUsuńBardzo fajne.
Takie... Poważne!
Bardzo podoba mi się ogólny wygląd Twojego bloga, tematyka też mi leży, lubię wątki religijne, również planuję takowe umieścić w swoim opowiadaniu :)
OdpowiedzUsuńZatem może wpadnę jeszcze poczytać od początku. pozdrawiam :)
ukryci-wiezniowie-iluzji.blogspot.com
Cudowna, wzruszająca i dająca do myślenia historia ;D
OdpowiedzUsuńDziękuję i serdecznie pozdrawiam!