niedziela, 25 maja 2014

10. Początek końca


Niedziela, oficjalnie dzień wolny od pracy, była idealnym czasem na załatwianie papierkowych spraw w firmie. Już od rana Dante siedział przy mahoniowym biurku w swoim gabinecie w zakładzie, porządkując przeróżne dokumenty. Owszem, miał wyrzuty sumienia, że przez większość czasu siedzi w pracy, jednak to on utrzymywał rodzinę, więc nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek.
Corinne, którą ojciec wychował na osobę wierzącą, zawsze sądziła, że w niedzielę się nie pracuje. Na nic zdały się prośby i namawiania, by Dante wrócił do domu na ciepły obiad, by porozmawiał z synem – w końcu jej mąż musiał załatwiać jakieś tam sprawy.
Dlatego też Corinne zamierzała cały niedzielny dzień spędzić ze swoim synem. Postanowiła, że rano zrobi pyszne śniadanie – naleśniki, ulubioną potrawę Jasona, potem zabierze go do parku i ewentualnie na lody. A później zjedzą wspólny obiad i pooglądają kreskówki, może poczytają książki, czekając z kolacją na Dantego.
Dzień zapowiadał się dobrze, chociaż Corinne wolałaby, by Dante był z nimi. Niestety, wiedziała, że nie oderwałaby go tego dnia od biurka.
– Mamo, dlaczego tata ciągle pracuje? – spytał nagle Jason, przeżuwając kolejny kęs przygotowanego przez kobietę śniadania.
Corinne wyrwała się z odrętwienia.
– Musi zarobić pieniążki – odparła po chwili zastanowienia.
Była nieco zła na męża, że zamiast spędzić chociaż trochę czasu z synem, woli siedzieć w pracy. Starała się go zrozumieć – musiał utrzymać rodzinę, bo w końcu ona nie pracowała, jednak ile to miało jeszcze trwać? Zaniedbywał przez to syna, który pragnął spędzać czas z tatą.
Jeszcze niedawno obiecywali sobie, że wychowają Jasona wspólnie. Szkoda, że Dante zaczynał nie zauważać tego, że ich syn rośnie i nim się obejrzą, założy swoją rodzinę. Corinne dalej nie mogła się nadziwić, jak czas szybko zleciał – wydawało się, że jeszcze niedawno przywieźli Jasona do domu ze szpitala, a teraz przed nią siedział już pięcioletni blondynek, który zaczął poznawać świat.
– Mamo, a weźmiemy piłkę?
– Jasne – odparła Corinne.
Podczas gdy Jason dojadał naleśniki, Corinne zdążyła zrobić kanapki na drogę, zapakować soki i zabawki do torby oraz naszykować ubranie dla syna. Gdy wszystko było gotowe, wybrali się do parku, który znajdował się po drugiej stronie ulicy.
Jason od razu pobiegł do swoich kolegów z sąsiedztwa. Corinne usiadła natomiast niedaleko na drewnianej ławce, kątem oka obserwując huśtającego się syna. W końcu jednak zajęła się czytaniem – ostatnio była tak zabiegana i zajęta prowadzeniem domu, że narobiło jej się sporo zaległości.
Oddała się lekturze, czując nieprzyjemne mrowienie w okolicach palców. Nie rozumiała dlaczego, ale od kiedy znalazła się z Jasonem w parku, odnosiła niepokojące wrażenie, że ktoś ich obserwuje.
W dodatku od rana starała się zignorować uczucie dziwnego letargu. Wydawało jej się, że na dnie jej żołądka spoczywał ciężki kamień, jakby niedługo miało wydarzyć się coś okropnego.
Ach, te jej głupie przeczucia.
Przeczytała kilkanaście stron, ale w końcu przestała, bo nie zapamiętała niczego z akcji. Na dodatek serce waliło jej jak szalone, przez co nie wiedziała, na czym mogłaby się skupić – na tekście czy bawiącym się nieopodal Jasonie.
Coś było nie tak, tylko nie potrafiła określić co.
– Dzień dobry.
Prawie podskoczyła, widząc stojącego przed nią starszego pana. Przyjrzała mu się uważnie – miał siwe włosy i pomarszczoną, zadrapaną twarz, a na sobie ołówkowy garnitur. Od razu zastanowiła się, czy nie jest mu gorąco – w końcu był to początek sierpnia i na dworze panował istny skwar.
– Dzień dobry – odparła drżącym głosem; jej serce zabiło jeszcze mocniej.
– Mogę się dosiąść?
– Jasne – odpowiedziała szczerze zaskoczona Corinne.
Ze zdziwieniem zauważyła, że niedaleko stoi kilka wolnych ławek. Dlaczego ten nieznajomy straszy pan nie usiadł gdzieś indziej, tylko właśnie przy niej? Nagle ją olśniło – przecież starsi ludzie uwielbiają rozmawiać, więc może po prostu ten mężczyzna czuł się samotny i chciał podzielić się z kimś swoimi przemyśleniami, historią, po prostu życiem…
Corinne z powrotem wsadziła nos w książkę, ale nie przeczytała ani jednego zdania. Czuła na sobie przeszywający na wskroś wzrok mężczyzny.
– Co pani czyta? – spytał wyraźnie zainteresowany mężczyzna.
– „Weronika postanawia umrzeć” – odparła powoli kobieta, zerkając na mężczyznę.
Już wiedziała, że w jego obecności nie da rady skupić się na tekście. Z trzaskiem zamknęła książkę i schowała ją do torby, gotowa na ewentualną rozmowę ze starszym panem.
– Nazywam się Jim. – Mężczyzna nieoczekiwanie podał jej dłoń.
– Corinne – odpowiedziała kobieta, zaskoczona zachowaniem Jima.
W momencie gdy jej ręka dotknęła dłoni mężczyzny, poczuła, że traci wszystkie zmysły oprócz dotyku. Całkowicie ją sparaliżowało; po plecach przebiegały elektryzujące dreszcze, a niebo dosłownie runęło jej na głowę. Nie liczyło się nic poza jasnoniebieskimi oczami Jima, które – jak się wydawało – dosłownie czytały z jej duszy. Nie mogła się ruszyć, nie mogła myśleć; potrafiła jedynie wpatrywać się w ten przerażająco głęboki błękit tęczówek mężczyzny.
Kiedy Jim ją puścił, poczuła, że traci coś niezwykłego. Zupełnie jakby mężczyzna samym dotykiem pozbawił jej jakiejś cennej rzeczy… Jej serce rozpadło się na kawałeczki, a oczy wypełniły łzami.
– Musi być pani silna – szepnął tajemniczo Jim.
Corinne od razu spojrzała w kierunku drabinek, gdzie Jason właśnie bawił się z jakimś chłopcem w berka. Serce zabiło jej mocniej, gdy pomyślała o dotyku Jima. Chciała znowu to poczuć, gdyż jeszcze nie do końca rozgryzła, co się z nią działo, gdy trzymała kościstą dłoń mężczyzny. Była spokojna? Otępiała? Rozgniewana? Rozkojarzona? A może bojaźliwa?
– Ale dla…?
Urwała, gdyż zobaczyła, że miejsce na ławce obok niej jest zupełnie puste. Rozejrzała się, jednak Jima nigdzie nie było, jakby rozpłynął się w powietrzu. Corinne zmarszczyła brwi, jeszcze raz wodząc wzrokiem po pobliskich alejkach, jednak nie dostrzegła nic oprócz plotkujących matek i zakochanej pary nieopodal.
Jak to się stało, że ten sędziwy, starszy pan tak nagle zniknął? Dlaczego odszedł? No i gdzie? Przecież to po prostu niemożliwe, by oddalił się dosłownie w okamgnieniu.
Postanowiła wrócić już do domu. Chyba odpuści sobie dzisiejsze lody z Jasonem. Ta dziwaczna sytuacja z tajemniczym Jimem kompletnie wyprowadziła ją z równowagi. Nie potrafiła pojąć, co takiego się właśnie stało. Zupełnie jakby mężczyzna był jedynie wytworem jej jakże bujnej wyobraźni…
– Jason! – krzyknęła zduszonym głosem.
Chłopiec przybiegł pośpiesznie, cały zgrzany i umorusany kurzem.
– Idziemy już do domu.
– A lody? – spytał płaczliwie chłopiec. – Mamo, obiecałaś mi lody!
– Dobrze, chodź, niedaleko jest budka…
Corinne zazwyczaj nie szła na ustępstwa, bo nie chciała, by Jason wyrósł na mężczyznę, który zawsze dostaje to, czego pragnie. Jednak tym razem była zbyt rozkojarzona i zdenerwowana, by zaoponować. Tym bardziej że rzeczywiście dzisiaj rano obiecała synkowi, że zabierze go na te lody, chcąc wynagrodzić mu nieobecność Dantego.
Jason pobiegł główną aleją, wiedząc, że niedaleko stoi budka, gdzie miły, wąsaty pan sprzedawał najlepsze lody w okolicy. Corinne często przychodziła tam z chłopcem i tradycyjnie brała czekoladowe, gdyż był to ulubiony smak Jasona. Malec zazwyczaj siadał wtedy na ławce i patrząc na ludzi, zajadał się smakołykiem.
Tym razem było tak samo. Corinne kupiła lody o smaku czekolady i usiadła na ławce obok syna, chowając przy okazji do torby zabawki, które Jason zdążył zabrać do zabawy na drabinach.
– Mamo, będę mógł wziąć piłkę?
– Jeśli nie będziesz za mocno kopać…
Corinne wciąż nerwowo rozglądała się dookoła, mając nadzieję, że rzuci jej się w oczy jakiś staruszek chociaż trochę przypominający Jima, jednak w zasięgu wzroku nikogo takiego nie zauważyła. Tamten człowiek po prostu był… inny. I te jego słowa – „Musi być pani silna”. Dlaczego to powiedział? O co mu mogło chodzić? I jakim cudem tak szybko się oddalił?
– Idziemy? – spytał Jason, który zdążył ubrudzić się lodami.
– Tak, tylko najpierw trzeba doprowadzić cię do porządku…
Corinne wytarła buzię chłopcu, podała mu piłkę, którą Jason zaczął kopać, i oboje nieśpiesznie ruszyli w stronę domu.
Kobieta nie mogła przestać myśleć o tym intrygującym mężczyźnie. Kątem oka obserwowała syna, który biegł kilka metrów przed nią, jednak dalej starała się odnaleźć wzrokiem Jima.
Wciąż nie mogła pojąć, co się z nim stało. Przecież nie wyparował. No i na pewno istniał, bo w końcu poczuła pod palcami jego skórę… Albo tak jej się wydawało. W końcu przez tamten dotyk omal nie dostała palpitacji serca. Tyle emocji na raz…
Czy zaczynała już tracić zmysły?
Corinne postanowiła nie myśleć już o Jimie. Chociaż to była intrygująca, z pewnością tajemnicza postać, to musiała nieco ochłonąć. W końcu ludzie nie znikają od tak. Zapewne skręcił szybko w jakąś alejkę ukrytą za drzewami, a Corinne tego nie zauważyła. Albo zbyt długo patrzyła na syna i nie zarejestrowała odejścia Jima.
Chociaż, z drugiej strony, dlaczego ten mężczyzna odszedł bez słowa pożegnania?
Prawie doszli do ulicy. Jeszcze kilkanaście metrów i będą w domu, a tam Corinne na spokojniej zastanowi się nad tamtym dziwnym incydentem.
– Jason, zatrzymaj się przed ulicą! – krzyknęła na wszelki wypadek, chociaż chłopiec był rozważny i zazwyczaj nie wybiegał na drogę.
Nagle Corinne usłyszała ostry dźwięk dzwonka. No tak, to pewnie Dante dzwonił do niej, by spytać się, o której godzinie żona postanowiła zrobić kolację.
– Gdzie jest ten przeklęty telefon…?
Corinne kątem oka zarejestrowała, że Jason wykopał piłkę na ulicę i po nią wybiegł. Wciąż nie mogła znaleźć tej komórki, zupełnie jakby i ona rozpłynęła się w powietrzu…
– Jason! – krzyknęła, dalej szperając w torebce.
I nagle zrozumiała, co się dzieje. Podniosła głowę i zobaczyła coś, co sprawiło, że krzyk uwiązł jej w gardle.
Zza zakrętu wyjechał czerwony samochód. Jechał szybko, tak bardzo, bardzo szybko. I wcale nie hamował, chociaż kierowca z pewnością widział, że kilka metrów dalej stoi chłopczyk trzymający kurczowo swoją piłkę…
– Jason!
Ale już było za późno. Gdyby zareagowała ułamek sekundy wcześniej…
Corinne zobaczyła, jak samochód w zwolnionym tempie uderza całą swoją siłą w Jasona, jak jej maleńki, drobny synek dosłownie wylatuje w powietrze, po czym jego chude ciało spada bezwładnie na zimny, twardy bruk. Krew zalewa mu twarz, piłka toczy się wolno aż do krawężnika…
A potem nastaje martwa cisza.

8 komentarzy:

  1. Przybywam z komentarzem ;___;
    Huuh, szczerze mówiąc, to nie wiem, co napisać... Z jednej strony to było pewne, że Jason wpadnie pod samochód, czułam to już na samym początku rozdziału, ale i tak czytało się to dość... dziwnie... ;__;
    Końcowe fragmenty lepsze niż te na początku, w sumie to jest krótko i na temat, nie ma za dużo wymyślnych opisów, które przy opisywaniu takiej dosyć nagłej śmierci mogłyby nie wyjść zbyt fajnie. Mogłyby, ale oczywiście nie musiałyby ;3
    Szkoda tylko, że w tym rozdziale jest jedynie retrospekcja, chociaż w sumie nie wiem, co mogłabyś dać po niej, może to i dobrze?
    O, i Jim się pojawił... dlaczego zawsze, kiedy coś o nim jest, widzę Morgana Freemana z "Bruce'a Wszechmogącego"...? Taaak, to musi być jakiś anielski gołodupiec albo Bóg we własnej osobie był łaskaw zejść na ziemię O__o
    Co do rozdziału wcześniejszego, którego nie skomentowałam - w sumie nie pamiętam już zbytnio - przyjemnie się czytało, raczej nie mam żadnych uwag.
    Tyle ode mnie, mam nadzieję, że nie zabijesz mnie za długość komentarza, bo jakaś wybitna to ona nie jest... ;___;

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż mi słów zabrakło, gdy doczytałam do końca. Właściwie już od początku dało się wyczuć zbliżającą się powoli i wiszącą nad postaciami tragedię, jednak jakaś część mnie miała nadzieję, że jednak do niej nie dojdzie. Nie teraz i Jashon będzie miał przed sobą jeszcze ileś dni, tygodni, miesięcy życia.
    To straszne, gdy ginie dziecko, które miało przed sobą niemal całe życie. Coś takiego jest wielką niesprawiedliwością losu. A tu na dodatek Corinne dokładnie widziała, co działo się z jej synkiem, gdyby chociaż spojrzała na drogę nieco później... Nawet nie chcę sobie wyobrażać traumy, przez jaką teraz będzie przechodzić. I zapewne widok potrącanego przez samochód synka będzie nawiedzać ją przez całe życie.
    Zaintrygowała mnie też postać Jima. Zastanawiam się, kim on jest, bo normalny człowiek raczej odpada, biorąc pod uwagę, że wiedział, co ma się wydarzyć. Czyżby było ta jakieś wcielenie anioła, czy może wręcz sam Bóg objawił się Corinne? Intrygująca kwestia.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku... aż łzy stanęły mi w oczach. Właściwie podejrzewałam od dawna, że Jason zginął w wypadku, ale teraz aż przeszedł mnie dreszcz czytając końcówkę.
    Biedna Corinne widziała na własne oczy jak ginie jej synek. To naprawdę straszne. I co za czub z tego kierowcy, że nawet nie próbował hamować?! I do tego jestem zła na Dantego. Ja rozumiem, że trzeba pracować, ale rodzina jest bardzo ważna i jednak powinien poświęcić jej więcej czasu, a poza tym gdyby nie ten telefon to może nic takiego by się nie stało i Corinne udałoby się upilnować Jasona. Ale z drugiej strony Dante nie miał pojęcia o zbliżającej się tragedii. To co się stało jest potworne, ale żadne z rodziców nie powinno się obwiniać o śmierć dziecka. W końcu to wypadek. A jeśli już to najbardziej winny jest ten debil-kierowca. Chyba jakiś ślepy i głupi za kierownicą siedział, że jechał tak szybko i nawet nie próbował zapobiec wypadkowi.
    Dobra, już się uspokajam.
    Pojawienie się Jima zaskoczyło mnie. Od początku wiedziałam, że to żaden normalny człowiek i jeszcze jego słowa, że Corinne musi być silna. On na pewno wiedział co się stanie i kiedy tylko czytałam fragment z nim to wiedziałam, że śmierć Jasona jest już blisko.
    Emocjonujący rozdział, to muszę Ci przyznać.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z początku pomyślałam, że Jason zostanie porwany z tego placu zabaw. Wtedy też zaczęłam w myslach przeklinać Jima. Niby jest usposobieniem jakiegoś Boga, czy czegoś, ale byłam wściekła, że zagaduje Corinne. Miałam wrażenie, że robi to specjalnie, aby odwrócić jej uwagę od chłopca, co zresztą świetnie mu szło. Ciekawe, że wywarł na niej aż takie wrażenie. To jest jeden z przejawów tej fantastyki, której u Ciebie nie będzie jako takiej, lecz jednak jakieś jej zalążki znajdą swoje miejsce w tekście, prawda? Kiedyś, dawno temu gdzieś to czytałam. Nie wiem, czy Ty odpisywałaś w komentarzu mi, czy komuś, czy zaznaczyłaś w opowiadaniu, ale jestem pewna, że tak właśnie było. :)
    Ale okazało się, że Jim jedynie przekazał jej ważną, pouczającą informację. Ciekawe, czy Corinne jeszcze kiedykolwiek natrafiła na tego mężczyznę. I co się stało z Jimem? Czy rozmawiając z Dante specjalnie przebrał się za bezdomnego, czy jak? Może to rzeczywiście jest Bóg? W końcu nikt nie wie, kim on jest, a może przejawiać się w każdej rzeczy, zjawisku, czy osobie ;)
    Podejrzewam, że podczas wypadku samochód prowadził jakiś młody człowiek. Jechał z wielką prędkością i zapewne nawet nie dostrzegł drobnego chłopca. Biedy Jason, To musiał być straszny widok, widzieć jak on... Moja siostra raz była świadkiem wypadku. kobieta wyleciała w powietrze na kilka metrów. Aż strach pomyśleć, jak to musiało wyglądać w przypadku Jasona. W końcu był drobniutki, a siła uderzenia zapewne ogromna. To jest okropne, że takie rzeczy się zdarzają i w realnym świecie.
    Oj, uważam, że to jest jeden z lepszych rozdziałów na tym blogu. W końcu wyjawiłaś, co wydarzyło się w przeszłości. lecz Corinne nie powinna się obwiniać to wina szalonego kierowcy. Kobieta tak naprawdę nic nie mogła zrobić. Równie dobrze to ona mogła być ofiarą. :/

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak,wiec po pierwsze musisz wiedziec,ze jestes wyjątkiem,bo teraz czytam blogi bardzo rzadko a jesli to robię, nie komentuje z powodu nadchodzących zaliczen i egzaminów.ale postanowiłam zrobic wyjatek po tym, co tutaj przeczytałam, gdyz obawiam sie,ze pozniej emocje Moga nie byc juz takie same.
    Długo zwlekalas w czasie przed tym momentem,co sprawiło nie tylko,ze kazdy czytelnik snul domysły,ale i nastawiał sie na nadchodzącą katastrofę... I wlasciwie w ten sposob sama sobie podniosłas poprzeczkę. I udało ci sie. Mysle,ze efekt osiągnięty-jest mi bardzo,bardzo przykro i czuje ogromna frustracje,brak zgody na to,co sie wydarzyło... Nawet tutaj budowalas napiecie i choc teraz wiedziałam juz,ze dojdziesz do tego,co stało sie z Jasonem,to i tak... Nadal w to brnelas i dobrze,bo to tylko zwiększało napiecie. Podejrzewalam,ze bedzie to wypadek,aczkolwiek nejnspodziewlaalm sie,ze juz wtedy zwiazek z tym wszystkim bedzie miał starszy pan...bo rozumiem.ze to ten sam,ktory teraz objawia sie Dantemu. Anioł, Bóg. Niezaleznie od tego kto, ktoś kto wie wiecej,niz zwyczajny człowiek i ktory raczej nie zmienia tego,co ma nastąpić... Podobało mi sie,jak opisalas uczucie,ktore towarzyszyło Corine,gdy go dotknęło,az sama czułam ten prąd. Jesli chodzi o finał,nie zdziwiłam sie mocno; myslalam od poczatku,ze ta piłka bedzie przyczyna...tego,co sie stało. Ale mimo wszystko dobilo mnie to, no i to zakończenie,przejście na czas teraźniejszy i pokazanie za pomocą rzeczy,co sie stało...bardzo wymowne. Dobra notka i chyba dobrze,ze nie było nic z teraźniejszości, gdyz zeosuloby efekt. Piszesz coraz lepiej.zapraszam na zapiski-condawiramurs.blogspot.com oraz na moj nowy blog odnalezcprzeznaczenie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział przeczytałam już dawno, ale ostatnio jestem praktycznie ciągle biegu, więc komentuję, dopiero teraz.W sumie od początku podejrzewałam, że śmierć Jasona będzie skutkiem wypadku samochodowego. Współczuję Corinne oraz Dantemu. Ciekawe, jakie będą ich dalsze relacje z Raphaelem? To tyle ode mnie, z racji mnóstwa zajęć nie mam teraz czasu na pisanie. w wakacje postaram się na bieżąco przygotować rozdziały opowiadania o szkole Świętej Klary w Tuluzie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. o borze zielony...
    myślałam, że napiszę coś ambitniejszego, ale nie umiem.

    OdpowiedzUsuń
  8. O Jezu... nie wiem, co powiedzieć, jestem zbyt zszokowana.

    OdpowiedzUsuń