– Dlaczego
nie płacze?!
Corinne
spojrzała ze strachem na Dantego, który rozluźnił uścisk ręki.
Na jego twarzy malowało się prawdziwe przerażenie, które od razu
jeszcze bardziej zaniepokoiło Corinne.
– Co
się dzieje? – jęknęła cicho, płaczliwie.
Poczuła,
że paraliżuje ją strach. Puściła rękę Dantego i spróbowała
cokolwiek dojrzeć, jednak grupka lekarzy otaczająca jej nowo
narodzone dziecko uniemożliwiła jej to. Najgorsza była ta okropna
niepewność, co tak naprawdę dzieje się z maleństwem. Nikt nie
chciał powiedzieć jej, matce, czy z jej córeczką jest wszystko w
porządku.
– Dante,
zrób coś... – szepnęła rozpaczliwie.
Ale
on tylko stał bezradnie z rękami spuszczonymi wzdłuż ciała.
– Może
gdyby doktor Jim tu był... – zaczął drżącym głosem.
Akurat
musieli trafić tak, że lekarz spędzał ostatni dzień urlopu w
Londynie. Zresztą, Corinne miała wyznaczony termin porodu na za dwa
tygodnie; nikt nie spodziewał się, że wszystko zacznie się tak
szybko.
– Dlaczego
nie płacze...? – jęknęła znowu Corinne, zalewając się łzami.
Przecież
wszystko do tej pory było w porządku. Lekarz nie zauważył żadnych
nieprawidłowości podczas ostatniego badania, nie ostrzegał jej, że
podczas porodu coś może stać się z dzieckiem.
Wydawało
im się, że czekają na informacje o stanie zdrowia ich córki całe
wieki. Corinne została przez ten czas przeniesiona na inną salę, a
Dante oczekiwał na wieści w szpitalnym korytarzu.
Gdy
przyszedł lekarz w sędziwym wieku, ten sam, który odbierał poród,
oboje chwycili się za ręce, oczekując tych najgorszych wieści,
które jednak nie nastąpiły.
– Pępowina
owinęła się wokół szyi dziecka – zaczął wyjaśniać lekarz –
przez co istniało zagrożenie niedotlenienia mózgu. Jednak to
wszystko zauważyliśmy w porę, więc sytuacja została opanowana.
Zaraz pielęgniarka przywiezie państwu dziecko do pierwszego
karmienia. Spokojnie, niebezpieczeństwo już minęło. No, niech się
pani uśmiechnie, urodziła pani śliczną córeczkę. – Poklepał
po ramieniu Corinne i wyszedł z sali.
Ulga,
jaką poczuła kobieta, była nie do opisania. Dosłownie kamień
spadł jej z serca, a łzy szczęścia spłynęły po policzkach.
Dante uścisnął żonę, ucałował ją w czoło, wciąż
powtarzając, że już wszystko dobrze, że najgorsze minęło. Teraz
już będą szczęśliwi.
~*~
Lekarz
miał rację – ich córeczka rzeczywiście była śliczna. Corinne
wydawało się, że to najpiękniejsze dziecko na świecie. Gdy
otworzyła po raz pierwszy swoje cudowne jasnoniebieskie oczka,
kobieta zakochała się w nich niemal od razu, tak samo jak w małym,
zadartym nosku i ciemnych sterczących włoskach na czubku głowy.
Tuliła dziecko w ramionach długie godziny, nie mogąc napatrzeć
się na kolejny cud, którego znowu była świadkiem.
Chciało
jej się śmiać. Tyle razy lekarz jej powtarzał, że nie ma szans
na donoszenie ciąży, że nie uda jej się mieć kolejnego dziecka,
że już nigdy nie zostanie biologiczną matką; a tu proszę! – w
ramionach trzymała właśnie własną córeczkę, swój mały świat,
który nosiła pod sercem ostatnie dziewięć miesięcy.
Dante
prawie pękał z dumy, robiąc kolejne zdjęcia córce.
– Zobacz,
otwiera oczy! – powtarzał ciągle. – A ten nos ma po mnie! Nie
przyznasz, że w ogóle urodę odziedziczyła po tatusiu?
– Jasne,
jasne – odpowiadała zawsze Corinne, uśmiechając się pod nosem.
– A
jak ją nazwiemy?
Kobieta
zastanawiała się tylko chwilę.
– Emily.
Emily Whisper. Pasuje, nie sądzisz?
~*~
Obudziła
się w środku nocy, mocno wystraszona. Miała wrażenie, że śniło
jej się coś przerażającego, ale nie mogła sobie przypomnieć, co
dokładnie. Usiadła, przetarła zmęczone oczy i spojrzała na
zegarek. Dochodziła północ, co oznaczało, że szpital pogrążył
się we śnie.
Podniosła
się na chwilę i wyjrzała przez okno. Cienka warstwa śniegu
przykryła ziemię, drzewa i dachy budynków. Cichutko z powrotem
wślizgnęła się do łóżka, by nie obudzić pozostałych świeżo
upieczonych mam, z którymi dzieliła salę. Jeszcze wyciągnęła
rękę, by pogładzić po włosach Emily, gdy poczuła, że skóra
dziecka jest zupełnie zimna.
Starała
się nie panikować. Zapaliła lampkę i przyjrzała się córeczce.
Wyglądała, jakby spała. Corinne jeszcze raz pogładziła małą po
główce, czując pod palcami nieprzyjemny chłód.
Zrozpaczona
nacisnęła guzik, po chwili na sali znaleźli się lekarze.
– Ona
jest zupełnie zimna... – jęknęła płaczliwie.
Inne
matki obudziły się i z zaciekawieniem obserwowały, co się dzieje.
Lekarze szybko zabrali łóżeczko i wybiegli na korytarz, a
przestraszona Corinne, cała zalana łzami, sięgnęła drżącą
dłonią po telefon i z trudem wykręciła numer do Dantego, który
teraz zapewne smacznie spał w domu.
– Halo?
– Odebrał dopiero po kilku sygnałach. – Coś się stało?
– Coś
z Emily – wykrztusiła, chwiejnym krokiem wychodząc na korytarz. –
Ona była zupełnie zimna, Dante... Oni ją zabrali, nie wiem, co się
dzieje... Dante, przepraszam...
I
rozłączyła się szybko, nie mogąc znieść myśli o gniewie jej
męża. To znowu wszystko jej wina! Gdyby nie zasnęła albo obudziła
się wcześniej, może zobaczyłaby, że z jej córeczką dzieje się
coś złego...
Osunęła
się po ścianie i zaniosła szlochem. Nie mogła stracić kolejnego
dziecka, nie mogła przeżyć tego jeszcze raz.
Dante
dojechał do szpitala w dziesięć minut. Gdy wpadł na korytarz,
gdzie siedziała Corinne, naprawdę mocno się przeraził. Zrozumiał,
że stało się coś bardzo, bardzo strasznego, ale nie był pewien,
czy chce znać prawdę.
– Co
się stało? – spytał z rozpaczą w głosie. – Corinne, na
miłość boską, powiedz coś...
Przyklęknął
przy żonie, która siedziała na podłodze i bezgłośnie łkała,
zasłoniwszy twarz swoimi długimi blond włosami. Położył jej
rękę na karku i mocno przytulił.
– Ona
była taka zimna... – wykrztusiła w końcu. – Rozumiesz, Dante?
Ona spała, a potem... Och...
Tak
więc siedzieli w milczeniu długie minuty, obejmując się. Corinne
zdążyła porządnie zmarznąć, więc Dante okrył ją swoją
kurtką. Przenieśli się w końcu na niewygodne krzesła i czekali
na jakiekolwiek wieści na temat Emily.
Kiedy
wreszcie przyszedł do nich lekarz, zastał ich milczących; Dante
gładził żonę po głowie, chcąc okazać jej w ten sposób
wsparcie i dziwną akceptację całej tej sytuacji. Neonatolog
odchrząknął cicho, a małżeństwo spojrzało na niego niepewnie,
ze strachem w oczach.
Nie
musieli o nic pytać – mina lekarza zdradzała wszystko.
– Bardzo
mi przykro... – powiedział powoli. – W tym przypadku nie udało
nam się nic zrobić... Nagła śmierć łóżeczkowa.
Potem
szybko zaczął tłumaczyć, że to niczyja wina. Po prostu noworodek
umiera we śnie, bez żadnej konkretnej przyczyny. Podejrzewa się,
że powoduje to wiele czynników: młody wiek matki, wcześniejsze
poronienia, komplikacje w czasie ciąży i wiele innych. To zjawisko
nie zostało do końca poznane.
Jednak
ani Corinne, ani Dante nie chcieli go słuchać. Byli zmuszeni do
tego, by jeszcze raz przeżyć koszmar, którego tak bardzo się
obawiali.
~*~
Ponieważ
zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, małżeństwu pozwolono
zabrać Ralpha na kolejne dwa tygodnie do domu. Corinne pragnęła,
by wszystko było idealne, dlatego z pomocą chłopca przystrajała
dom kolorowymi łańcuchami i światełkami, które tworzyły
prawdziwą zimową atmosferę. Niestety, nie można było liczyć na
to, by w tym roku spadł śnieg – pogoda wyjątkowo dopisywała,
gdyż świeciło słońce, a na zewnątrz temperatura wynosiła około
dwunastu stopni.
– Mamo,
a będę mógł upiec z tobą ciasto? – spytał Raphael dwa dni
przed Wigilią.
– Jasne,
jakie chcesz? Proponuję czekoladowe, jest najlepsze i najsłodsze. –
Ucałowała Ralpha w czubek nosa.
Była
niezmiernie dumna z tego, w jaki sposób chłopiec się do niej
zwracał. „Mamo” brzmiało tak... pięknie i dźwięcznie. Już
od dawna nie słyszała tego zwrotu, a gdy wreszcie przyszło, wydało
się czymś zupełnie naturalnym. Uwielbiała, gdy Raphael tak do
niej mówił.
Patrząc,
jak jej synek nieco niezgrabnie wspina się na krzesło, by
ustawić stroik na szafce, wzruszyła się. Po śmierci Emily doszła
do wniosku, że przestała być mamą i już więcej nie dostąpi
tego zaszczytu. Po prostu przestała wierzyć w cuda. Nie
przypuszczała, że adopcja z pozoru zupełnie obcego dziecka
przeniesie jej tyle szczęścia.
W
końcu miała kogoś, kogo mogła obdarzyć pokładami matczynej
miłości. To było naprawdę niezwykle cudowne przeżycie.
– Hm,
zgoda. Ale z dużą ilością czekolady.
– Z
największą – przyznała Corinne, próbując się nie rozpłakać.
– Możemy nawet zrobić napad na fabrykę, zobaczysz, będziemy
mieć tyle czekolady, że wystarczy nam do końca życia.
Ralph
zaśmiał się głośno, chwytając Corinne za szyję i przytulając
się do niej.
– A
kiedy tata przyniesie choinkę?
– Pewnie
już dzisiaj, jak wróci z pracy.
– A
będzie duża?
– Ogromna.
Mam tylko nadzieję, że zmieści się w salonie.
– A
jak nie? – zmartwił się nagle Ralph. – A jak się nie zmieści,
to co zrobimy? Święta bez choinki będą smutne... A przecież
trzeba się cieszyć, prawda, mamo? – Pokiwała głową.
– Będzie
choinka, obiecuję. A jak się nie zmieści, to tata ją przytnie, by
tylko weszła do salonu. Nie może być ani za wysoka, ani zbyt
rozłożysta, bo będziemy mieli problem.
– Mamo,
a po co jest dodatkowe nakrycie?
Corinne
postawiła Ralpha na podłodze i sięgnęła po skarpety, które
zamierzała zwiesić nad kominkiem.
– Dla
niezapowiedzianego gościa, który może przyjść do domu. Ale nie
martw się, tacy nie pojawiają się zbyt często.
– A
może zaprosimy tego pana, który niedawno był tutaj na obiedzie? –
spytał niewinnym głosem Raphael, uśmiechając się szeroko.
Corinne
zmarszczyła brwi, patrząc na chłopca podejrzliwie.
– A
skąd ty niby wiesz, że ktoś nas odwiedził? – spytała nerwowo.
– Przecież ciebie z nami nie było tego dnia.
Ralph
wyraźnie się speszył. Cały zarumieniony usiadł na kanapie i
spuścił wzrok, zupełnie jakby nagle zainteresował się swoimi
nowymi butami. W końcu jednak jedynie wzruszył ramionami.
– Usłyszałem
waszą rozmowę. Przepraszam, mamo.
Ralph
posmutniał, a Corinne poczuła się perfidnie. Nie powinna używać
takiego tonu do dziecka, które przecież przypadkiem usłyszało jej
rozmowę z Dantem. Po prostu powinni następnym razem bardziej
uważać. Kobieta nie chciała, by jej synek miał do czynienia z
bezdomnym człowiekiem, którego przecież nie znała – mógł
zrobić Ralphowi krzywdę, a do tego nie mogła dopuścić.
– Nic
się nie stało. – Złagodniała. – Nie przejmuj się. To ja
przepraszam, nie powinnam tak do ciebie mówić...
Przytuliła
chłopca, chcąc jak najbardziej załagodzić zaistniałą sytuację.
Gdy tak siedzieli w ciszy wypełnionej przez cichy dźwięk kolęd
puszczanych w radiu, nie mogła wyzbyć się wrażenia, że Raphael
nie był z nią do końca szczery.
~*~
Na
szczęście choinka z łatwością zmieściła się w salonie, a
przyozdabianie jej trwało cały wieczór. Po raz pierwszy od dawna
spędzali czas wszyscy razem, we trójkę. Dużo rozmawiali i śmiali
się, atmosfera była naprawdę przyjemna, jednak Corinne i Dante
mimowolnie myśleli o tym, jak wyglądałby ten dzień, gdyby ich
dzieci żyły.
Jason
miałby już osiem lat, a Emily ponad dwa. Siedmioletni Ralph
idealnie pasowałby do ich pociech. Chociaż nie mogli poznać dobrze
córki, to wiedzieli, że ich biologiczny syn dobrze dogadywałby się
z chłopcem z domu dziecka.
W
Wigilię postanowili wybrać się na długi popołudniowy spacer,
który tylko podsyciłby apetyt na pyszną kolację, którą
planowali rozpocząć późnym wieczorem. Gdy Corinne ubierała
Ralpha, Dante po kryjomu schował prezenty do wiszących nad
kominkiem naprawdę wielkich, czerwonych skarpet.
Gdy
znaleźli się w parku naprzeciwko, zapadł już zmrok. Szli we
trójkę, trzymając się za ręce, z Raphaelem pośrodku. Wdychali
głęboko zapach świeżego powietrza, żałując, że nie ma śniegu.
Niestety, tego roku zima nie zaskoczyła nikogo na Boże Narodzenie,
a szkoda. Atmosfera bez białego puchu już nie była taka sama.
– Patrzcie,
jakie bezchmurne niebo! – Ucieszył się Raphael. – Widać
wszystkie gwiazdy! A ta najjaśniejsza jak się nazywa?
– Gwiazda
Polarna – odparł Dante. – Słyszałeś, że jak widzi się
spadającą gwiazdę, to trzeba pomyśleć życzenie? Wtedy podobno
się spełnia.
– A
Gwiazda Betlejemska? – spytał nagle chłopiec.
Corinne
i Dante popatrzyli na siebie niepewnie.
– Cóż,
ona pojawiła się tylko w czasie narodzin Jezusa. Chyba teraz jej
nie ma na niebie... – powiedziała powoli kobieta.
– Skoro
jej nie ma na niebie, to gdzie jest?
Nastała
nieznośnie długa cisza, ponieważ żadne z nich nie wiedziało, jak
odpowiedzieć na pytanie dziecka.
– Świeci
w naszych sercach.
Dante
zadrżał, gdyż doskonale znał ten głos. Jim, który pojawił się
nie wiadomo skąd, stał kilka metrów dalej, oparty o konar drzewa.
Wyglądał naprawdę przyzwoicie: ogolił się, chyba nawet umył, a
jego lśniące oczy widać było z daleka. Biła od niego pewność i
spokój, który od razu wyczuła Corinne.
Mimowolnie
zasłoniła sobą Ralpha.
– Dobry
wieczór. – Jim ukłonił się nisko i podszedł do rodziny.
Małżeństwo
zauważyło, że ubrał się też w porządniejsze rzeczy. Kobieta
wolała się nawet nie zastanawiać, skąd je wziął – może
ukradł? Albo znalazł na śmietniku? Jednak jedno musieli przyznać:
prezentował się całkiem nieźle i pachniał mydłem, a nie potem i
brudem.
– Jak
mija państwu wieczór? – spytał pogodnie, uśmiechając się
dobrodusznie. – Ty pewnie jesteś Ralph! Chodź tu, chłopcze,
niech ci się przyjrzę.
– Nigdzie
nie idź – rzekła nerwowo Corinne, przytrzymując chudą rączkę
synka. – Czego pan od nas chce? – spytała ostro.
Jim
wyraźnie się zmartwił i zmarkotniał. Cofnął się kilka kroków,
zdjął czapkę z głowy i zaczął ją miętosić w wielkich
dłoniach.
– Najmocniej
państwa przepraszam – wymamrotał speszony. – Nie chciałem się
narzucać... Mam po prostu prezent dla małego, to nic wielkiego... –
Sięgnął do kieszeni swojego porządnego płaszcza i wyjął coś
niedużej wielkości, co zmieściło się w jego ręce. – To
naprawdę drobiazg, sam wystrugałem. Proszę. – Podał prezent
Corinne i znowu się wycofał, wciąż przygnębiony i zawstydzony.
Corinne
spojrzała na podarunek. To była drewniana figurka przestawiająca
Jezusa leżącego w żłóbku. Nagle miała ochotę zapaść się pod
ziemię, że tak chłodno potraktowała naprawdę dobrodusznego
człowieka, który wcale nie wydawał się taki zły czy groźny.
Szczerze powiedziawszy, wtedy, gdy był u nich na obiedzie, sprawiał
wrażenie naprawdę sympatycznego mężczyzny, który po prostu nie
za bardzo potrafił poradzić sobie z codziennymi problemami.
Chciała
jakoś załagodzić tę sytuację, ale nie za bardzo wiedziała, co
powiedzieć. Zawisła między nimi krępująca cisza, ciężka i
trudna do zniesienia.
Wtedy
jednak poczuła drobną dłoń Ralpha, która ścisnęła jej rękę.
Malec sięgnął po figurkę, którą dokładnie obejrzał przez
swoje grube, okrągłe okulary, po czy zrobił kilka kroków do
przodu i wyciągnął przed siebie ramię.
– Bardzo
dziękuję panu za prezent, jest naprawdę piękny. O wiele
fajniejszy niż nasza choinka, którą tata przedwczoraj przyniósł
do domu. To taki ogromny świerk, bardzo ładnie przystrojony. Może
chciałby pan do nas przyjść i go zobaczyć? Przygotowaliśmy z
mamą dodatkowe nakrycie, pewnie jest pan bardzo głodny, a my mamy
tak dużo jedzenia, że wystarczyłoby na całą drużynę futbolową,
a może i nawet coś by jeszcze zostało. To co, zgadza się pan?
Corinne
poczuła, że oczy pieką ją ze wzruszenia. Że też jej
siedmioletni syn był bardziej dojrzały od niej i Dantego! Zachował
się naprawdę pięknie i mądrze, przez co kobieta spojrzała na
niego z nieskrywaną dumą.
– Ralph
ma rację – rzekł po chwili zduszonym głosem Dante, który, tak
jak żona, wzruszył się zachowaniem chłopca. – Mamy
wystarczająco dużo jedzenia, dodatkowe nakrycie... Sądzę, że i
łóżko się znajdzie, jeśli zajdzie taka potrzeba. No, zapraszamy
cię w nasze skromne progi, Jimie...
Gdy
mężczyzna się do nich zbliżył, wszyscy zauważyli, że i on miał
łzy w oczach.
– A
nie będzie to problem? – upewnił się, patrząc na Ralpha, który
dalej stał z ręką wyciągniętą w jego stronę.
– Najmniejszy
– zapewniła Corinne.
Jim
nieśmiało uścisnął rękę Raphaela i pozwolił mu się
poprowadzić w kierunku ich domu. Corinne i Dante zostali nieco z
tyłu.
– Niewiarygodne...
– westchnął Dante, patrząc na żonę. – Czy ty to widziałaś?
– I
słyszałam – potwierdziła, kręcąc głową. – On wie o Jimie –
nagle stwierdziła. – Usłyszał naszą rozmowę na jego temat i
kilka dni temu spytał się, czy nie możemy go zaprosić na
Wigilię... A teraz proszę, patrz, spełniło się to, o czym on
mówił. Niewiarygodne...
– Ale...
– zaczął nagle Dante, marszcząc brwi. – Przecież my nie
rozmawialiśmy o Jimie, a na pewno nie wtedy, gdy był u nas Ralph.
Przecież nie było go tutaj od miesiąca, a w ostatnich dniach nie
poruszaliśmy tej sprawy...
Corinne
poczuła, jak coś ciężkiego spadło na dno jej żołądka.
Spojrzała niepewnie na Ralpha, który kilka kroków przed nimi wciąż
prowadził Jima za rękę i coś opowiadał mu tym swoim słodkim,
dziecięcym głosikiem.
– Przecież
by mnie nie okłamał – jęknęła. – Nie mógłby... Zresztą,
skąd on by wiedział o Jimie, skoro nigdy nie miał okazji go
poznać?
Oboje
spojrzeli na siebie z przestrachem.
– Wiesz,
kochanie – zaczął niepewnie Dante – mam wrażenie, że chcemy
zaadoptować niezwykłe dziecko, w pełnym tego słowa znaczeniu.
~*~
W
salonie unosił się apetyczny zapach czekoladowego ciasta, które
wczorajszego dnia przygotowywali Corinne i Ralph. W rogu stała
choinka, teraz rozświetlona długimi łańcuchami światełek, a nad
kominkiem wisiały wypchane prezentami skarpety. Cała czwórka po
odmówieniu modlitwy usiadła do stołu, by skosztować wszystkich
potraw, jakie zostały przyrządzone specjalnie na dzisiejszy
wieczór.
– Mamo,
proszę, pokaż panu Jimowi zdjęcia Jasona i Emily – nagle
powiedział Ralph.
Kobieta
spojrzała zaskoczona na chłopca. Oczywiście, Raphael wiedział o
zmarłych dzieciach małżeństwa, jednak do tej pory nie poruszał
tej kwestii, a już z pewnością nie proponował oglądania zdjęć
bezdomnemu, którego przyprowadzili na wigilijną kolację.
– Nie
sądzę, żeby Jim chciał oglądać... – próbował wyperswadować
ten dość nietypowy pomysł chłopca Dante, ale ich gość pokręcił
głową.
– Ależ
jak bardzo chętnie obejrzę te wszystkie zdjęcia!
Corinne
podniosła się i wyciągnęła z półki album. Jeszcze jakiś czas
temu pewnie zaczęłaby płakać, przeglądając wszystkie
zamieszczone tam fotografie, jednak jakoś wyleczyła się z tego
nawyku. Od kiedy w jej życiu pojawił się Ralph, znacznie łatwiej
było jej rozwiązywać swoje problemy. Nawet udało się jej –
och, jakie jej, im! – uratować to małżeństwo. Dante wrócił z
kanapy w salonie do ich sypialni; musiała przyznać, że obecność
chłopca bardzo pozytywnie wpływała na całą ich niedużą
rodzinę, w szczególności na jej relacje z mężem.
– To
Jason. Mamy mnóstwo jego zdjęć, bo robiliśmy je bardzo często,
przez pięć lat. Niestety, Emily zmarła dzień po porodzie, więc
zostało po niej niewiele fotografii. O, tutaj to Jason zaraz po
narodzinach. Od razu miał dużo blond włosów na czubku głowy –
zaśmiała się Corinne, podając album gościowi.
– Ale
śmieszne! – Ralph wstał i pokazał palcem na Jasona, który spał
z kciukiem w ustach. – A to Emily?
– Tak,
jej pierwsze zdjęcie, chwilę po narodzinach. – Dante uśmiechnął
się na widok czerwonego, zapłakanego bobasa. – Przysięgam, że
godzinę później ta mała umiała się już uśmiechać, i to jak
szeroko! Oczywiście, zawsze na mój widok. – Wyszczerzył zęby w
uśmiechu.
– Tu
Jason skończył pięć lat. Dostał wtedy w prezencie od taty konia
na biegunach.
Wszyscy
zaraz po obejrzeniu wszystkich zdjęć – a wbrew pozorom było ich
całkiem sporo – dokończyli kolację, po czym zaczęli śpiewać
kolędy. Niewiele rozmawiali, jednak każdemu wydawało się, że
słowa wypowiedziane na głos były w tamtej chwili zupełnie
niepotrzebne.
Czasem
po prostu nie trzeba nic mówić, by ktoś inny cię zrozumiał.
~*~
Jestem naprawdę szczęśliwa, że udało mi się dodać ten rozdział jeszcze w 2014 roku :). Nie pisało mi się go jakoś bardzo ciężko, ale przyznam, że wymagał ode mnie sporo czasu i pracy. Wracam, moi drodzy, piszę trochę więcej, mam nadzieję, że zrobię trochę zapasu przed następną publikacją rozdziału, ponieważ ani ja nie czuję się komfortowo, gdy wiem, że mijają ponad dwa miesiące od ostatniej aktywności na blogu, ani pewnie Wam nie chce się czekać tyle na kontynuację, bo powoli zaczyna się zapominać o głównym wątku. Dlatego mam nadzieję, że w przyszłym roku - a to już niedługo ;) - znajdę trochę więcej czasu na tworzenie.
Do napisania! - Wasza Elif
Bardzo sie ciesze, ze napisałas rozdział. Kaki sylwester, taki cały rok podobno,a wiec mam nadzieje,ze u cienie bedzie obfitował w wenę (tzn.dzien sylwestrowy,nie sama impreza). Nie spodziewałam sie, ze Corine i Dante mieli jeszcze jedno dziecko, kurcze, ma, nadzieje,ze juz nie szykujesz zadnej tragedii... Cicha smierc, ale nie mniej okrutna, dlaczego tak robisz... Ech, nieładnie. Ralph jest taki dziwny, mowi dojrzałej niz wszyscy dorośli w tym opowiadaniu, zaczynam sie jego wręcz bać. No i zdziwiło mnie,ze Jim jest tak elegancko ubrany i w ogole. Zapraszam na nowosc na zapiski-condawiramurs.blogspot.com
OdpowiedzUsuńTak, mam nadzieję, że w tym roku będę miała więcej weny i zapału do pisania niż w ostatnim :)
UsuńW sumie pomysł na drugą ciążę przyszedł jakoś w ciągu pisania, a spodobał mi się (ech, ale to sadystycznie brzmi ;c) i postanowiłam wpleść go w fabułę.
Tak, to okrutne, ale w końcu takie rzeczy dzieją się w życiu, niestety.
Rany, a myślałam, że chociaż w tym rozdziale trochę ten Ralph zdziecinnieje, a tu nic nie wyszło ;( Następny rozdział sprawdzę pod tym względem nawet milion razy, żeby nie było znowu takiej wtopy ;/
Nie wiem, czy ktoś zauważył, ale Jim, za każdym kolejnym razem, gdy się pojawia, wygląda coraz lepiej ;3
Dziękuję za komentarz :)
Nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, więc przydałoby się o tym coś napisać ^^;;
OdpowiedzUsuńCóż, nieco tragedii tutaj, w sumie to nawet dużo... lubisz się znęcać nad bohaterami, co nie? Daj im trochę wytchnienia, bo obojgu wysiądzie niedługo serce! Tzn. nie żeby mi to przeszkadzało, lubię smutne rzeczy w opowiadaniach i w ogóle, czemu nie, spodobałaby mi się śmierć Dantego z powodu zawału serca albo coś w tym stylu, zresztą wiesz, istnieje ogromna ilość sposobów na dramatyczne zakończenie żywotu bohatera... ale okej, już siedzę cicho, przechodzę dalej ;__;
W sumie to mnie zaskoczyła ta druga (druga, tak? straciłam rachubę chyba) ciąża Corinne, serio się tego nie spodziewałam ;__; Anyway, trochę szkoda Emily, no i Dantego i Corinne oczywiście też, mam więc nadzieję, że na tym tragedie się skończą?
Raphael jest straszny, straszny przez duże S. Dziecko diabła, to pewnie tylko pozory, co nie? ^^;; A tak na serio, to z każdym rozdziałem zaczyna być coraz bardziej dziwniejszy... tak samo Jim, tylko że w tym przypadku zaczynam go bardziej lubić, a z Ralphem to mam jakoś odwrotnie. O, i wiesz, stawiałam na jakieś wielkie łzy rozpaczy Corinne, kiedy oglądali ten album, cóż, co za dużo dramatu to niezdrowo, więc w sumie dobrze, że zachowała spokój.
Jakoś żadnych błędów nie wypatrzyłam, więc pewnie ich nie było, plus dla Ciebie ^^;;
Redbird, jeżu, myślałam, że ómarłaś, a Ty żyjesz <3
UsuńCzy ja wiem, czy lubię... Po prostu lepiej mi idzie zabijanie niż prowadzenie normalnej akcji ;D
A tak narzekałaś na Corinne, że tyle jęczy i płacze, a teraz sama przyznajesz, że niedługo jej serce wysiądzie! Coś tu nie tak, moja droga ;p Gdzie Twoja niewrażliwość?
Ech, nie zabiłam Dantego (hehehe, już skończyłam pisać "Anielskie..." ^^). Biedna Redbird...
Tak, druga ciąża. I dobrze, że się nie spodziewałaś, wreszcie jakiś element zaskoczenia się tu wkradł. I nie, niestety, to wszystko się jeszcze nie skończyło, ale problemy z pewnością nie będą tak wielkie jak wcześniej.
Jak tak bardzo chcesz, to Ralph może zniknąć, nie będziesz się tak męczyła ;D Tylko musisz mnie przekupić odpowiednią ilością czekolady.
Dziękuję za opinię :)
wyszłam z wprawy pisania długich komentarzy, więc wybacz, ale będziesz musiała się zadowolić tym z mojej strony :D
OdpowiedzUsuńten koszmar przeżyłam razem z Cori. na początku tak okropnie bałam się o Emi, potem cieszyłam się, że nic jej nie jest, a następnie pogrążyłam się w żałobie. na szczęście krótkiej, bo nie poświeciłaś tyle na żałobę po Emi jak po Jasonie, ale to chyba lepiej dla mnie i mojego wrażliwego serduszka. (pamiętasz, jak kiedyś pisałam, że w opowiadaniach jest zbyt mało dziewczynek? nadal tak sądzę :) )
w tym rozdziale kolejny raz potwierdziłaś to, że Rafi to cudowne dziecko (tak, wiem, nie lubisz, gdy tak zdrabniam jego imię, ale co ja biedna poradzę, że w jego imieniu mylą mi się literki i nie umiem go przeczytać :D ) Cori miała prawo bać się o synka, przecież Jim jest dla niej obcym człowiekiem. jednak dobre, że okazało się, że nie miał złych zamiarów (mam nadzieję, że się to nie zmieni!). swoją drogą bardzo mnie ciekawi ten Jim. tyle razy w ich życiu pojawiał się jakiś człowiek o imieniu Jim i tych niebieskich oczach. to nie może być przypadek. a w dodatku Rafi tak go polubił. nie wiem co o tym myśleć.
nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że pomiędzy Cori a Dante już wszystko się ułożyło i jest dobrze. są szczęśliwi tak jak dawniej. mimo że los wystawił ich na ciężkie próby.
czekam na kolejny rozdział, papatki :*
Jeżeli uważasz, że za mało w opowiadaniach dziewczynek, to poczekaj jeszcze trochę, a napiszę coś o jakiejś małej i jeszcze Ci się odechce o nich czytać ;D
OdpowiedzUsuńEch, cudowne, cudowne ;3 (a gdzie "cudowniuścieńkie"? XD)
Jim - niestety, tutaj nic nie mogę zdradzić, bo cały element zaskoczenia wyparuje albo pryśnie jak bańka mydlana.
Ja też cieszę się ich szczęściem :)
Dziękuję za komentarz :)
o, fajnie by było. proszę o miniaturkę, żeby Cię zbyt nie męczyć. a dziewczynka niech ma na imię Antosia :P
OdpowiedzUsuńcudownościowe!! Ty chyba nigdy "Władców much" nie oglądałaś!
z czasem sama się dowiem co z tym Jimem :)
łii - cieszmy się razem ich szczęściem! łii - (tak bardzo bez chłopaka)
Nie, miniaturek nie piszę. I żadnej Tosi nie będzie ;D Antosi też.
OdpowiedzUsuńNo, masz rację, nie oglądałam i jakoś się do tego nie palę. (A nie pisze się "Włatcy móch" czy jakoś tak?)
łiiii, masz rację, cieszmy się!
ych, foch! niby czemu? to chociaż 0,25 wątku na pół strony, byleby z Antosią :)
OdpowiedzUsuńale to je fajne! i chyba nie, pisze się normalnie :)
łiiii! łiii!
Nie wiem, czy mnie jeszcze pamiętasz, Elif? Tak, twoja marnotrawna Czytelniczka powraca z komentarzem. Wybacz, tę długotrwałą nieobecność, ale miniony rok był dla mnie średnio ciekawy. Praktycznie zniknęłam z blogosfery.Musiałam się poświęcić prywatnym sprawom, dlatego też z rzadka, jeśli w ogóle miałam głowę do pisania komentarzy. Ba, ostateczną kroplą goryczy, która przepełniła czarę było zawieszenie mojego bloga o dalszych losach bohaterów książek w grudniu. Muszę zacząć od podstaw, czyli niejako od nowa odświeżyć go całkowicie no i napisać zapas rozdziałów o szkole w Tuluzie. Mam nadzieję, że uda mi się spełnić wszystkie założenia i zaskoczyć Czytelników. Trochę to pewnie potrwa, dlatego w ramach powrotu do dawnej formy zaplanowałam pewien rodzaj niespodzianki. Swoistą odmianę. Tym razem to, co będę pisać od początku do końca pozostanie li i jedynie mojego autorstwa. Jestem ciekawa, jak przyjmiesz ten pomysł. Nie wiem, czy lubisz historie kryminalne, szczególnie z kobietami w roli głównej? Na razie, powiem tyle, szczegóły wkrótce.Dobrze, pora na skomentowanie twojej twórczości, po to w końcu się tu pojawiłam, czyż nie? Co mogę powiedzieć? Masz naprawdę spory talent, gdy czytałam o ponownej tragedii naszego małżeństwa, to miałam dreszcze. Najpierw tragiczny wypadek syna, potem ta nagłą śmierć maleńkiej Emilki. Cóż, życie jest okrutne dla niektórych, z kolej innych obdarza łaskami. Mam takie wrażenie, że Corinne i Dantego uratuje wiara. Nie bez przyczyny na ich drodze pojawili się Jim i Ralph. Ten pierwszy jest ucieleśnieniem dojrzałej wiary w Boga. Trochę jakby próbą tego, w co wierzą bohaterowie, dlaczego to robią. Natomiast chłopiec to niezwykły dar dla nich obojga. Znowu mogę, dzięki temu poczuć rodziną. Nieco patetycznie zabrzmiały moje słowa. No, ale sama nie ukrywasz, że wprowadzasz tutaj wątki i idee oparte na wierze i religii. Obyś była wyrozumiała i nie usunęła mojego komentarza. Obiecuję poprawę, naprawdę. Podobnie jak Ty pełny powrót do blogosfery, ponieważ uwielbiam pisać. jak to dobrze, że podałaś już datę publikacji kolejnego epizodu. Możliwe, że dla nas obu najbliższe dni okażą się owocne w wenę. Najlepsze życzenia w Nowym Roku 2015!
OdpowiedzUsuńNie rozumiem, dlaczego miałabym usuwać Twój komentarz. Ja sama zalegam u niektórych znacznie dłużej niż Ty u mnie. Wiem, jak to jest z czasem i weną, a ona jest potrzebna nawet do pisania komentarzy :)
UsuńTak, w znacznym stopniu wiara pomoże im rozwiązać dotychczasowe problemy, ale na tym skończę swoje spoilery i po prostu napiszę, że na resztę trzeba jeszcze zaczekać ;)
Masz rację, wprowadzam tego typu wątki, bo chcę trochę przełamać schemat pisania o aniołach jako (nie)ludzi walczących ze złem i duchami ciemności. Dlatego wcześniej zaznaczyłam, że to może się niezbyt spodobać ateistom.
Mam nadzieję, że najbliższe dni ułożą się pod tym względem jak najlepiej :)
Ja również życzę wszystkiego najlepszego :)
Dziękuję za komentarz :)
Ogarnij się, moja droga, to miejsce publiczne :D Odstraszysz mi jeszcze potencjalnego Czytelnika XD
OdpowiedzUsuńspadaj na bambus
OdpowiedzUsuńNie.
OdpowiedzUsuńCzemu mam wrażenie, że Jim i Ralph się znają?
OdpowiedzUsuń