niedziela, 22 lutego 2015

Epilog



Trzy lata później

Lato w Derby było naprawdę upalne. Corinne leżała wygodnie na plecach, obserwując czyste błękitne niebo. Wreszcie mogła odpocząć od obowiązków domowych i ciągłej pracy nad powieścią, którą zaplanowała napisać po długiej przerwie w tworzeniu.
– Jak tam? – Dante pochylił się nad żoną, by ją pocałować. – Odpoczywasz chociaż trochę?
Corinne nasunęła na nos okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnęła się chytrze.
– Jasne. Dzisiaj dzięki tobie jestem wolna od brudnych pieluch i kaszek dla dzieci. Jesteś nieoceniony, gdy masz urlop.
– Chyba nie narzekasz.
– Ja? Nigdy. Cieszę się, że mam dla kogo gotować, a nawet komu co godzinę zmieniać pieluchy.
Nagle usłyszała radosny śmiech dziecka, które pacnęło obok niej, jeszcze nienauczone robić więcej niż kilka kroków.
– Oho, o wilku mowa. – Uśmiechnęła się Corinne, biorąc w ramiona małą Marie. – Jesteś głodna?
Mała jednak pokręciła głową, niezgrabnie przetoczyła się przez mamę i usiadła na kolanach Dantego. Objęła ojca za szyję i złożyła mu na policzku mokry pocałunek.
Co jak co, ale urodziła im się bardzo empatyczna córka, która uwielbiała okazywać swoją miłość do rodziców. Corinne bardzo cieszyła się z tego powodu: uwielbiała tulić małą w ramionach przez wiele godzin, a wprost kochała momenty, gdy Marie obejmowała ją swoimi drobnymi rączkami i uśmiechała się uroczo, wiedząc, jaką przyjemność sprawia tym gestem matce.
Nawet teraz, siedząc na kocu w cieniu drzewa, uśmiechała się szeroko do każdego, kto przechodził obok.
Właśnie spędzali niedzielne popołudnie nad brzegiem Derwentu, dokładnie w miejscu, w którym przed szesnastoma laty Corinne poznała Dantego w pewien deszczowy dzień. Ponieważ Marie była bardzo ruchliwym dzieckiem, postanowili, że wybiorą się tu, by odpocząć od codziennych obowiązków, które spadły na nich wraz z narodzinami małej.
Kobieta dalej była niezmiernie wdzięczna za cud, jaki ją spotkał. Przez całą ciążę obawiała się, że znowu wydarzy się jakaś tragedia, a tu proszę! – Marie była zdrowym, szczęśliwym dzieckiem, które miało kochających się rodziców.
Oboje z Dantem nawet na moment nie zapomnieli o Raphaelu, tak jak prosił ich o to w liście ponad dwa lata temu. W jego starym pokoju, który teraz był rezydencją Marie, stało wiele fotografii przedstawiających Jasona i Emily. Niestety, chociaż zrobili kilka zdjęć Ralphowi, po wywołaniu okazało się, że na żadnym z nich nie zachował się jego obraz. A szkoda, bo coraz trudniej było im odtworzyć w pamięci wygląd chłopca.
Owszem, długo ubolewali nad tym, że Ralph zniknął, ale na swój sposób pogodzili się z tym. Chociaż do tej pory ani razu go nie zobaczyli, często wyczuwali jego obecność. Wiedzieli, że – tak jak obiecał – czuwał nad nimi bezustannie. Jego obecność bywała wręcz odczuwalna; raz po raz w domu unosił się charakterystyczny zapach chłopca, a jego zabawki, chociaż nietknięte przez żadnego domownika, a zwłaszcza Marie, codziennie zmieniały swoje miejsca.
Tęsknili za jego śmiechem, charakterem i usposobieniem, jednak wiedzieli, że ból czy smutek jest nie na miejscu. W końcu zapewniono ich, że jeszcze spotkają się nie tylko z nim, ale i ze swoimi zmarłymi dziećmi, za którymi również bardzo tęsknili.
Starali się żyć normalnie, mimo że byli świadkami prawdziwego cudu.
Nie zapomnieli również o Jimie, którego widzieli ostatni raz na Wigilii z Ralphem. Dante trochę ubolewał, że jego przyjaźń z bezdomnym mężczyzną się skończyła, zanim tak na dobre rozpoczęła, ale wiedział, że tak musi być.
Oboje starali się jak najlepiej wypełniać powierzone im zadania: dbali, by ich małżeństwo wciąż rozkwitało, otaczali Marie pełnią miłości i troski, ale też i pielęgnowali pamięć o osobach, które mieli zaszczyt poznać, a które zeszły już z ich drogi.
Wiedzieli, że wszystko, co ich spotkało, naprawiło całe ich  życie.
I byli za to przeogromnie wdzięczni.

~*~

Nora wyjrzała przez okno i jęknęła głośno. Właśnie spadła kolejna porcja śniegu, jakby tego, który zalegał do tej pory, było jeszcze za mało. Nienawidziła norweskiego klimatu. Odwróciła twarz od okna i utkwiła wzrok w mężu, który pochylał się nad talerzem zimnej już zupy.
– O czym myślisz? – spytała, wyciągając z piekarnika świeże pierniczki.
– Sam nie wiem... Mam dziwne przeczucie, że dzisiaj coś się wydarzy.
Nora wywróciła oczami, kręcąc głową. Jej mąż Robert codziennie miał jakieś przeczucia, a do tej pory sprawdziło się tylko jedno, chociaż Nora wolałaby nawet o tym nie myśleć. Ten jeden raz, gdy spełniło się to, o czym mówił Robert, był najgorszym dniem w jej życiu.
Czy może stać się coś okropniejszego niż śmierć jedynego dziecka?
Do dzisiaj żałowała, że pozwoliła Annie wyjść na tę cholerną imprezę. Gdyby nie ta decyzja, czternastoletnia wtedy dziewczyna wcale by nie wsiadła z pijanym chłopakiem do samochodu, a potem rozbiła się o najbliższe drzewo. A co dodatkowo ją frustrowało? Że jemu nic się nie stało, a jej córka nie żyła już od dwóch lat!
– Nie gadaj, tylko jedz – burknęła nieprzyjemnie, wciąż kręcąc głową.
Znowu wyjrzała na zewnątrz i zmarszczyła brwi.
– A kogo znowu tu niesie? – zadała to pytanie bardziej sobie niż Robertowi, który jednak był pogrążony we własnych myślach.
Wytarła dłonie ściereczką, zdjęła kuchenny fartuszek i wyszła do przedpokoju, by jak najszybciej pozbyć się intruza. Człowiek ten nie wyglądał zbyt elegancko, przynajmniej przez szybę; Nora przypuszczała, że był to jakiś biedak, który chciał wyciągnąć od niej pieniądze na alkohol.
Otworzyła drzwi dokładnie w momencie, gdy rozbrzmiał dzwonek. Zlustrowała wzrokiem mężczyznę, który stał u progu. Był niski, pulchny i ubrany zdecydowanie zbyt lekko jak na tę iście zimową pogodę. Miał jednak serdeczny uśmiech i piękne, niebieskie oczy.
– Dzień dobry. Nazywam się Jim Anderson. Przychodzę do pani z wielką prośbą... Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, a dzieci z pobliskiego domu dziecka pragną zostać przyjęte na ten okres do czyjegoś domu... Czy chciałaby pani wraz z mężem przygarnąć jedno dziecko?
Nora uniosła brwi w geście zdumienia.
– Ja?
– Tak. I czuję, że nawet wiem, kto będzie dla pani idealny. Mieszka u nas taki chłopczyk, ma jedenaście lat... Nazywa się Michael, sądzę, że będzie idealny...

Jak każdy anioł.

~*~
Z góry przepraszam za ten chaotyczny natłok myśli gdzieś poniżej; nie mam pojęcia, co napisać w takiej chwili.

 
To już jest koniec…

Kurczę, ciężko mi w to uwierzyć. Może nawet nie w to, że w ogóle udało mi się skończyć to opowiadanie, chociaż i tutaj miałam wiele załamań i kilka razy przeszło mi przez myśl, by przerwać je w połowie, ale w to, że opublikowałam ostatni rozdział, epilog i… wszystko się po prostu skończyło.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie zżyłam się z bohaterami. Miałam z nimi do czynienia jakieś półtora roku, dużo myślałam o tej historii, a zaczęło mi ich brakować, gdy pisałam ostatnie rozdziały. Najbardziej chyba zatęsknię za Corinne – może z powodu sporego podobieństwa między mną a nią? Sama nie wiem. Polubiłam ją, jak słowo daję.
Teraz chciałabym podziękować wszystkim, którzy czytali moje wypociny. Mogłabym tak wymienić naprawdę sporo osób, jednak zabrakłoby chyba znaków, więc ograniczę się do tych, którzy potrafili i pochwalić, i zaznaczyć błędy, skrytykować, ale i pogratulować: atmosphere, Alicji A, Condawiramurs, Alutce, Antosi i Idylli W., ale też wszystkim anonimowym czytelnikom, którzy – mimo że się nie ujawnili – to czytali to opowiadanie.
Dziękuję każdemu z osobna, kto poświęcił choć chwilę na przeczytanie przynajmniej fragmentu opowiadania. To dla mnie naprawdę wiele znaczy, możecie mi uwierzyć.
Teraz jeszcze taka mała prośba: niech pod epilogiem każdy, kto przeczytał „Anielskie…” do końca, napisze chociażby „Przeczytałem/Przeczytałam”. Miło by było na koniec zobaczyć coś takiego nawet od anonimowych czytelników. ;)
Wiem, że szablon już wcześniej się tu pojawił, ale po długim szukaniu doszłam do wniosku, że najlepiej oddaje cały klimat tego opowiadania.

Jej, smutno mi :c

Teraz chyba nastał czas na małą reklamę.
Jeśli wciąż znajduje się tu ktoś, kto nie ma jeszcze dość mojej twórczości, to serdecznie zapraszam na nowego bloga: Twoje marzenie.
Jej, chyba po raz pierwszy nota odautorska będzie dłuższa od rozdziału.

Boję się napisać, że to koniec. Nie chcę tego robić :c
Tak więc – ostatni raz na tym blogu:

Do napisania! – Wasza Elif, wciąż tak bardzo przerażona.